30 października 2010 | Zbigniew Kaszlej
Stanisław Szyper – Moja rodzinna wieś w latach 1935 – 1948 (wspomnienia)
 

 Z maszynopisu przepisał i do niniejszej edycji
przygotował Zbigniew Kaszlej
Przypisami opatrzył Wojciech Batura

Krótka charakterystyka wsi oraz jej położenie

Moja rodzinna wieś Jastrzębna I jest to miejscowość dość duża, licząca ponad 50 domów. Jej zabudowa rozciąga się z kierunku południowo – wschodniego ku północno – zachodniemu. Od strony północno – wschodniej w odległości 50 – 100 m przebiega linia kolejowa, dawniej Grodno – Augustów[1], a obecnie Augustów – Białystok[2]. Od strony południowo – zachodniej rozciągają się nadbiebrzańskie bagna, sięgające wiejskich ogrodów, dawniej w okresie wiosny i jesieni tworzące rozległe rozlewiska, gdzie zimą ludzie głuszyli ryby, a dzieci miały doskonałą ślizgawkę. W okresie wiosennym bagna rozbrzmiewały odgłosami czajek, gęsi, kaczek, kulików, bąków, perkozów i innego ptactwa. W pobliżu Jastrzębnej nadbiebrzańskie bagna nazywane są „Sidrą”.

Mniej więcej od połowy wsi za torami kolejowymi na dość znacznej, zwiększającej się ku wschodowi szerokości, rozciąga się pas lasów gospodarskich, u krańca wschodniego łączących się z lasami należącymi do Ostrowia i sięgającymi toru kolejowego. Od strony południowej, tuż za stodołami, znajduje się na całej długości wsi pas olszyn, a dalej, bagniste grząskie łąki, gdzieniegdzie poprzecinane piaszczystymi grądkami, zwane powszechnie „Zawałami”, które poprzez rów graniczny łączą się z „Sidrą”. Biebrza płynie
w odległości 1 – 1,5 km od wsi.

Od strony wschodniej Jastrzębna I graniczy ze wsią Ostrowiem. Pod względem liczby gospodarstw jest to wieś mniejsza od Jastrzębnej, gdyż łącznie z koloniami, liczy około 30 gospodarstw. Jest to jednak wieś bogatsza, gdyż posiada żyźniejsze gleby, a i gospodarstwa są większe. Odległość między wsiami wynosi 1 km. Droga prowadzi przez las, w którym do dziś zachowały się duże, zbiorowe żołnierskie mogiły z pierwszej wojny światowej. Moja mama opowiadała nam, że pamięta, jak wówczas toczyły się boje
w pobliskim lasku i żołnierze niemieccy z rosyjskimi walczyli ze sobą na bagnety. Szczególnie utkwił w jej pamięci okropny, przeraźliwy krzyk w czasie tych walk, kiedy żołnierze kłuli się bagnetami. Po walkach było wiele trupów, do grzebania których angażowani byli ludzie cywilni, między innymi i mój dziadek Kazimierz Anuszkiewicz.

 Ze środka wsi w kierunku Jastrzębnej II prowadzi szeroki gościniec, niektórzy nazywali go „wygonem”. Przy gościńcu, w borku Adeszków rosły do niedawna cztery stare sosny. Ludzie opowiadali, że na jednej z nich w czasie powstania 1863 r., powstańcy powiesili dziada za rzekome donosicielstwo władzom carskim o ruchach oddziałów powstańczych. Na tej sośnie na korze był wycięty krzyż.

W kierunku zachodnim mniej więcej w odległości 1 km od wsi, na wzgórku, nad rzeką Jastrzębianką stał zbudowany z kamieni dwór. Wokół dworu rosły piękne lipy oraz były aleje wysadzane akacjami. Z kamienia zbudowany był też spichlerz oraz stodoła. Był też duży sad. Mówiono, że we dworze był kiedyś pan, który nazywał się Jastrzębski i od niego te dwie wsie powstałe na gruntach dworskich otrzymały nazwy. Inna wersja nazwy wsi wywodzi się od licznych jastrzębi, które gnieździły się w okolicznych lasach.

Opowiadał mi mieszkaniec Jastrzębnej – Wincenty Stanulewicz, lat 85[3], że przed
pierwszą wojną światową we dworze Jastrzębnej dzierżawcą był Rosjanin niejaki Ejsmont. Tenże Ejsmont przyjaźnił się z Franciszkiem Ryszkiewiczem z Jastrzębnej I. Obaj lubili sobie popić i zabawić się. Pewnego razu zapaliły się zabudowania dworskie, gumna i obory. Ejsmont i Ryszkiewicz zamiast gasić pożar wynieśli ze dworu święty obraz, poklękali i zaczęli się modlić. Potem mówiono, że zabudowania zostały podpalone, a Ejsmont otrzymał duże odszkodowanie. Dwór wymagał wiele pracy i gotówki i stale był zadłużony. Dlatego dzierżawców było wielu i po kilku latach, a nawet wcześniej, odchodzili, a na ich miejsce przychodzili inni. Po Ejsmoncie na dworze był Niemirowicz.[4]

   W okresie międzywojennym dwór dzierżawili: najpierw Jabłonowski, potem Bujnowski ze „Świerzbutowa”, następnie Podhorodyński, wreszcie wachmistrz Świętkowski Bogdan, a przed samą wojną dzierżawcą był Czesław Wojewnik, gospodarz z Lebiedzina. Przed Wojewnikiem był jeszcze pułkownik Brzewski[5] i dzierżawiło też dwór nadleśnictwo Krasne. Do dworu przyjeżdżali często myśliwi, którzy urządzali polowania na pobliskich łąkach i w Puszczy Augustowskiej. Po roku 1945 we dworze była szkoła, gdzie mieszkał
i uczył nauczyciel Konstanty Markowski.

  Z materiałów źródłowych dostarczonych przez mgr Zdzisława Derwińskiego wynika, że pierwsza wzmianka dotycząca folwarku w Jastrzębnej pochodzi z 1744 r. Około 1780 r. dzierżawcą tego folwarku był niejaki Olizarowicz, później Wołkowicka, a następnie Bouffałowie i Rohrowie. Wzmianki te pochodzą z 1796 r.

 W okresie Królestwa Polskiego dwór był we władaniu Lubowickiej.[6] 8 kwietnia 1831 r. p. Lubowicką odwiedził Ignacy Domeyko, pełniący wówczas funkcję kuriera powstańczego. Następnie z p. Lubowicką przedostał się do Dębowa, gdzie przez pewien czas  przebywał w oddziale partyzanckim dowodzonym przez Szarkowskiego.[7]

Trzech synów p. Lubowickiej służyło w wojsku polskim. Jeden w czwartym pułku piechoty, drugi w drugim pułku ułanów, a trzeci w wolnych strzelcach. Najstarszy, w 1832 r. został skazany przez Sąd Kryminalny na karę śmierci za udział w Nocy Listopadowej. Najmłodszy syn był przy matce na majątku.[8]

W okresie Powstania Listopadowego majątek był kilkakrotnie zajmowany przez wojska rosyjskie. W rejonie Jastrzębnej w tym czasie działał oddział wspomnianego już kpt. Szarkowskiego.

W przeciwległym kierunku, za rzeką Biebrzą, w tak zwanym „Świerzbutowie” koło Kamiennej był majątek Bujnowskiego. Miał on duży dom i zabudowania gospodarskie drewniane. Miał też duży sad.

Tuż za mostem na Biebrzy, była pompownia zwana przez ludzi „wodokaczką”, która dostarczała wodę na stacje kolejową w Kamiennej, gdzie zaopatrywały się parowozy. Stał też tam budynek, w którym mieszkał mechanik z rodziną nazwiskiem Unczur.

 Życie ludności w latach trzydziestych

Ludność Jastrzębnej I, jak i Ostrowia pod względem narodowościowym była i pozostała jednolita. Są to Polacy. W Jastrzębnej I mieszkał tylko jeden Rosjanin, który pozostał z czasu wojny. Podobnie sprawa wyglądała pod względem zatrudnienia. W obu wymienionych wsiach była to ludność rolnicza. W Jastrzębnej I było 2 kowali: Żurawski i Pietrzeniec, 1 krawiec – Stanulewicz Wacław i 1 szewc – Sztukowski Wacław. Było tez kilku ludzi trudniących się stolarką, ale większego warsztatu stolarskiego nie miał nikt. Rzemiosłem tym trudnili się przeważnie dorywczo. W Ostrowiu natomiast był stolarz  Tarasewicz Władysław, który prowadził większy zakład stolarski i wykonywał prace na zamówienie. W Jastrzębnej był też sklep spożywczy, a później nawet dwa, gdzie można było kupić sól, cukier, papierosy, bułeczki, kiełbasę, kwas i inne drobiazgi. Wędliny, kwas i piwo dowoził do sklepu Żyd ze Sztabina – Helizela. Sołtysem w tym okresie był Adeszko Aleksander. Jeżeli chodzi o sklepiki, to mieli je: Żurawski, Toczko, Szyłak i Stefanowski.

   W Jastrzębnej I na 53 gospodarzy 25 byli to gospodarze bogaci, mający większą ilość ziemi ornej i łąk. Ziemia pod względem urodzajności była różna. W Ostrowiu gospodarze byli bogatsi, gdyż mieli lepszą ziemię i większe gospodarstwa – do około 20 ha ziemi ornej. Na 30 gospodarstw w Ostrowiu było tylko 8 słabszych i te jednak z biegiem czasu ulegały rozdrobnieniu, gdyż odpływ ludzi do miast był znikomy i dorosłe rodzeństwo najczęściej dzieliło gospodarstwo między siebie. W Jastrzębnej gospodarka była trójpolowa, gdzie pozostawiano tak zwany ugór. Na tych ugorach w lecie wypasane były owce z całej wsi, które pasł pasterz i tzw. „kolejnik”.

Rodziny na ogół były liczne. W Jastrzębnej w 20 rodzinach było od 7 do 10 osób
w każdej. Podobnie sprawa przedstawiała się i w Ostrowiu. Dzieci z obu tych wsi uczęszczały do szkoły w Jastrzębnej I, gdzie uczyła najpierw nauczycielka Janina Dobrowolska, a potem Wilhelm Łoboda. Łoboda mieszkał w Ostrowiu i codziennie chodził do szkoły w Jastrzębnej. Szkoła mieściła się w budynku prywatnym na początku wsi u Franciszka Sztukowskiego. Była to szkoła 4 – klasowa. Do kl. I chodziło się 1 rok, do kl. II – 1 rok, do kl. III – 2 lata, a do kl. IV – 3 lata. Pełna szkoła powszechna była w Krasnymborze, wsi z pięknym szesnastowiecznym kościołem, odległej od Jastrzębnej o 5 km. W zasadzie dzieci z Jastrzębnej I i Ostrowia poprzestawały na ukończeniu miejscowej szkoły 4 – klasowej i dalej nie kształciły się. Na 3 lata przed wybuchem II wojny tj. w roku 1936 ja i mój kolega Jan Karsztun, po ukończeniu 4 klasy (1 rok) w Jastrzębnej, zaczęliśmy uczęszczać do klasy 5 w Krasnymborze, gdzie ukończyliśmy szkołę powszechną 6 – klasową. W następnym roku kontynuowali naukę inni: Jan Zalewski, Witold Żurawski, Bolesława Szymborska, Leonarda Lewoc, a z Ostrowia Wnukowski Paweł.

W okresie międzywojennym z Jastrzębnej I wykształciły się dwie osoby. Byli to nauczyciele Jan Karp i Konstanty Markowski. Podstawowym utrzymaniem rodzin była praca na roli, chociaż w okresie zimowym niektórzy gospodarze trudnili się wywózką drzewa z lasów państwowych, albo też sprzedawali i dowozili do Augustowa kamienie zebrane z własnego pola. Gospodarskie prace były wykonywane prostymi narzędziami: kosą koszono zboże, motyką kopano ziemniaki, cepem młócono zboże, dlatego też żniwa trwały dwa tygodnie, wykopki miesiąc, a młócka nieraz całą zimę. Maszyny takie jak „szerokomłotka” lub nawet „targanka”, poruszane za pomocą kieratu, były rzadkością. Więksi gospodarze chowali po 4-5 krów, mniejsi po 1-2, które trzeba było pędzić na pastwiska oddalone od wsi do 5 km, aż pod wieś Hruskie, na tak zwane „gradki”, czy „grądzik”. Co się tyczy wyżywienia, to lepsi gospodarze bili w ciągu roku dwa wieprze, a słabsi jednego. Mięso było tylko od niedzieli i święta. Post przed Wielkanocą był przestrzegany i mięsa nie jadło się nawet w niedzielę. Na ten okres był wytłaczany w prostych olejarniach (w Dąbrowie) olej z rzepaku lub z siemienia lnianego, kupowano też śledzie, które dostarczali Żydzi. Chleb gospodynie wypiekały same. Na codzienne pożywienie składały się ziemniaki, buraczki lub kapusta i zupa mleczna, kasza lub kluski. W niedzielę oprócz nieodzownej kapusty smażono jajecznicę, racuchy lub pieczono babkę ziemniaczaną.

Higiena na wsi nie mogła być przestrzegana, gdyż rodziny były liczne, nie było pod dostatkiem środków piorących oraz preparatów przeciwko insektom. Dlatego też zdarzały się częste przypadki zawszenia, a i karaluchy czy pluskwy nie były rzadkością. Bieliznę szyto przeważnie z płótna samodziałowego. Na krosnach domowych tkano też sukno, z którego szyto dla mężczyzn na zimę kurtki, burki i spodnie.

W lecie przy domu wszyscy chodzili przeważnie boso, a w zimie w tzw. obijakach, tj. swego rodzaju klompach o drewnianych podeszwach i wierzchach skórzanych. Skarpety były grube, wełniane. Buty skórzane były od święta. Często widziałem ludzi, którzy szli do kościoła niosąc buty w ręku, które nakładali przed kościołem. Droga do kościoła szczególnie w czasie roztopów była w niektórych miejscach bardzo błotnista i trudna do przebycia. Wieczory jesienne i zimowe spędzano przy lampie naftowej. Kobiety przeważnie przędły, mężczyźni naprawiali uprząż, łatali worki, lub młócili w stodole. Był zwyczaj, że sąsiadki zbierały się po kilka, raz u jednej, innym razem u drugiej i przędły wspólnie. Było wtedy wesoło, gdyż opowiadały sobie ciekawe wydarzenia i ploteczki ze wsi. Jeśli zbierały się dziewczyny, przychodzili też na takie wieczoryny i chłopcy, a wtedy jeszcze było weselej. Wspólnie też urządzano tzw. „tłoki” na tarcie lnu. Najbardziej sprzyjającym był okres późnej jesieni, kiedy prace wykopkowe były ukończone i było trochę więcej czasu. Wtedy wybierano zaciszne miejsce, najczęściej w lasku, kopano dół, murowano z kamieni piec, okrywano dół drążkami i takie urządzenie służyło do suszenia lnu nie tylko dla tego, kto je wykonał, ale korzystali z niego i inni. Urządzający tłokę spraszał sąsiadki, nieraz było ich 10 albo i więcej. Przywożono do tego przygotowanego już miejsca len i terlice zwane w Jastrzębnej „ciernicami”, rozpalano piec, stawiano nad piecem na drążkach len, który tam się suszył. Po pewnym czasie przychodziły kobiety i dziewczyny i rozpoczynało się tarcie. Przy tego rodzaju pracy było bardzo wesoło, a gwar głosów, śmiechy i łoskot ciernic słychać było daleko. Po wytarciu lnu, wieczorem, odbywał się poczęstunek. Gospodyni, której wytarto len, najczęściej na poczęstunek przygotowywała babki ziemniaczane pieczone w piecu chlebowym, podawane z roztopionym smalcem lub masłem. Były też bułeczki świeżo upieczone, a czasami mięso. Dawano też wódkę. Przy tego rodzaju okazjach odbywały się także zabawy taneczne. W letnie wieczory młodzież zbierała się na ulicy i śpiewała pieśni ludowe: „Zaszło słońce krwawe”, „Ach ja biedny parobek” i inne.

W okresie świąt Bożego Narodzenia był zwyczaj chodzenia tzw. „herodów”. Był tam diabeł, śmierć, Herod, anioł i żołnierze. Przedstawiali oni scenki związane z rzezią niewiniątek i śmierć Heroda. Śpiewali pieśni przeważnie dostosowane do sytuacji np.
„O Herodzie okrutniku”.

W okresie świąt Wielkanocnych chodzili śpiewacy, którzy głosili zmartwychwstałego Chrystusa, śpiewając odpowiednie pieśni np. „Wesoły nam dziś dzień nastał”, „Wysławiajmy Chrystusa Pana” itp. Było to wieczorem w pierwszy dzień świąt. Pytali najpierw gospodarzy o pozwolenie zaśpiewania, a po prześpiewaniu pieśni pod oknem, wygłaszali odpowiednie powinszowanie np. „Ja mały żaczek, jako robaczek, w szkole bywałem, rózgi nie widziałem. Rózga zielona z drzewa łamana, szły małe dziatki zrywały kwiatki, po drodze rzucały Jezusa witały. O Jezu kwiecie, ja małe dziecię rączki podnoszę, włóczennego proszę. Czyli jajko, czyli pieróg , niech to będzie pański wyrok. A nam młodym wszystko się godzi, niech wam Pan Bóg stokrotnie wynagrodzi. Proszę dać nie żałować, żeby było za co podziękować”. Gospodyni dawała przeważnie jajka, a czasem zapraszano śpiewających do domu na poczęstunek. Śpiewającym często towarzyszył akordeonista. Tam gdzie były dorosłe dziewczyny, śpiewano im „Paweńkę” zaczynającą się od słów: „Hej mości mości, tam traweńka roście, za Dunajem gajem, tam traweńka roście…” Po prześpiewaniu tej piosenki żądano od dziewczyny 20-30 jajek.

Do wsi przychodzili lub przyjeżdżali Żydzi – handlarze. Z Lipska Jankiel i Boruch oraz Żydzi z Dąbrowy. U nich można było kupić drobne przedmioty codziennego użytku jak: igły, garnki, miski, talerze, itp. Żydzi z kolei kupowali szmaty, len, wełnę, skóry i inne wiejskie produkty. Przed wybuchem drugiej wojny światowej Żydów zaczęto dyskryminować
i przeważnie ci z Dąbrowy mieli kłopoty z przejazdem przez Kamienną, gdzie obrzucano ich kamieniami. Przybywali też Cyganie. Były to całe rodziny z dobytkiem, pierzynami i poduszkami oraz dziećmi na wozach. Zatrzymywali się w lasku między Jastrzębną i Ostrowiem, gdzie wieczorem palili ognisko, gotowali sobie posiłek, a potem przy ognisku śpiewali i tańczyli. Tańcom przyglądali się i podziwiali ludzie ze wsi, którzy z tego widowiska mieli rozrywkę. Cyganie nie mieli jednak dobrej opinii, gdyż trudnili się kradzieżą i gospodynie musiały dobrze pilnować mieszkań i obejść przydomowych, gdyż ginęły kury, gęsi lub jakieś rzeczy.

W czasie odpustów we wrześniu na „Siewną” i w sierpniu na „Przemienienie”, przez naszą wieś ciągnęły gromady ludzi pieszych zza Biebrzy i z sąsiedniego Ostrowia. Jechało też wiele furmanek, często ładnymi bryczkami i dobrze utrzymanymi końmi. Na krótko przed wojną przeważnie wielu młodych jechało rowerami. W naszej wsi Zalewscy Zygmunt i Władysław mieli akordeon i umieli grać. Grali oni nieraz na mniejszych zabawach, a często wieczorem na ławeczce przed domem. Zalewski Zygmunt kupił też jako pierwszy we wsi, gramofon z tubą. Czegoś takiego nikt wcześniej nie widział. Dlatego posłuchać muzyki przychodzili ludzie z całej wsi. Pamiętam pewnego razu przyszła posłuchać gramofonu staruszka, sąsiadka Zalewskich, Marianna Gałażyn. Staruszka nie mogła się nadziwić, a wreszcie odezwała się do Zalewskiego. – „Zygmunt otwórz ty tę skrzyneczkę i pokaż laleczki, jak one pięknie śpiewają”.

 W końcu lat trzydziestych motocykl we wsi miał tylko Stanulewicz Władysław – zawodowy podoficer I pułku ułanów. Rowery natomiast miało chyba tylko trzech mieszkańców.
Do wsi często przyjeżdżało wojsko na manewry. Były to przeważnie jednostki suwalskie, augustowskie i grodzieńskie. Kiedy we wsi kwaterowało wojsko, najbardziej cieszyły się dzieci, które miały co oglądać, a żołnierze częstowali wojskowymi sucharami, kawą i grochówką. Pewnego razu latem, gdy we wsi stacjonowali ułani z drugiego pułku,  zorganizowali dla mieszkańców wsi zabawę, na której przygrywała orkiestra wojskowa. Zabawę zorganizowano w sadzie u Piekarskiego Franciszka. Wieczór był ciepły, pogodny, a księżyc świecił jasno. Między drzewami na rozciągniętych sznurach zawiązano też lampy. Razem z mieszkańcami wsi bawili się żołnierze. Zabawę wspominano bardzo długo. Była to jedna z większych i rzadko zdarzających się atrakcji.

Zabawy taneczne organizowano w domach prywatnych, gdzie były większe pomieszczenia, przeważnie w czasie większych świąt lub odpustów. Bawiła się wtedy młodzież nie tylko z danej wsi, ale przychodziła też i z sąsiednich. Na zabawy przybywali też żonaci. Orkiestra składała się przeważnie z harmonisty i skrzypka, czasem wtórował im  bębenek. Tańczono walczyki, poleczki, oberki, a przed samą wojną tanga i fokstroty. Zmorą były bójki, które wynikały prawie na każdej zabawie, między młodzieżą tej samej, jak i z innych wsi. Pamiętam taką, w której brały udział dwie wsie Jastrzębna i Kamienna. Było wielu poszkodowanych, ale nikt nie został zabity, bo i takie wypadki się zdarzały. Na imprezach grali Oreluk i Hrehorowicz z Jasionowa, Dadura i Baranowski ze Starożyńc i inni.

Do wsi przyjeżdżał czasem iluzjonista, czasami inny magik, który tłukł butelki i kładł się gołymi plecami na szkło. Przyjeżdżało też kino nieme. Takie atrakcje były zawsze mile widziane i ludność wsi, chociaż liczyła się z groszem, chętnie na tego rodzaju seanse uczęszczała. Okazją do zabawienia się, jako swego rodzaju rozrywką, były we wsi wesela, na których najczęściej bawiła się cała wieś, a potem długo komentowano, jakie kto miał powodzenie, lub kto jego nie miał. Komentarze te nieraz były bardzo udane i pełne humoru. Na wesele przygotowywano tzw. „korowaj”, to jest placek drożdżowy z mąki pszennej, który przystrajano ulepionymi z ciasta kaczuszkami, muszelkami itp. Dzieci w przeddzień wesela biegały do domu młodej i młodego po „gąski” tj. formowane z ciasta ptaszki i inne figurki pieczone na ten cel. Korowaj pieczono w piecu chlebowym, a przed postawieniem na stole przed panną młodą, przystrajano go mirtą i obwiązywano w koło wstążką. Na zakończenie wesela odbywało się darzenie. Goście panny młodej i rodzina składali podarunki w postaci ręczników, płótna i pieniędzy w jej domu, a rodzina pana młodego darzyła w jego domu. Ważną rolę w weselu pełnili swat i swachna, którzy dzielili korowaj pośród tych, którzy składali podarunki państwu młodym. Na zakończenie wesela muzykanci grali „na dzień dobry”, czy „dobry wieczór”. Podchodzili do gości, pytali, co maja zagrać, a pytany proponował melodię. Po odegraniu melodii, ten, dla którego ona była grana, płacił muzykantom. Muzykanci dziękowali i podchodzili do następnych gości z pozdrowieniami i propozycją zagrania.

Były też wesela z tzw. „kosztem”, gdzie starsza druhna przygotowywała poczęstunek i zapraszała całe wesele do siebie, a starszy drużbant stawiał na tym przyjęciu wódkę. Było to swego rodzaju odciążenie dla młodych, którzy urządzali imprezę.

  Zabawy wiejskie nazywano w Jastrzębnej i okolicach „guzinami”, odbywały się w domach: Sztukowskiego Franciszka, gdzie była szkoła, u Karsztuna Bolesława, Markowskiego Józefa. W tych domach były największe pomieszczenia i dorosła młodzież, ale i starsi schodzili się na tzw. „wieczorynki”. Były to domy: Kaliszów, Pomichterów i Karpów. Tam spędzało się wieczory, można było dowiedzieć się, co się wydarzyło w okolicy, a nieraz uśmiać się do łez, jeśli na takie wieczoryny przyszedł jakiś humorysta, a takich we wsi było kilku.

Prasa do wsi docierała rzadko i mało kto ją czytał. Mój ojciec prenumerował gazetę łomżyńską „Życie i Praca” oraz „Rycerza Niepokalanej”, a przed samą wojną „Mały Dziennik”. Karp Józef, który był wójtem w gminie lipskiej, przywoził od czasu do czasu gazetę zwaną „Nowiny”. Gdy nadchodziła ta skąpa prasa, przychodzili sąsiedzi i wówczas wspólnie czytano i komentowano wydarzenia w kraju i na świecie. Sytuacja polityczna zaogniała się i coraz częściej mówiono o wojnie. Radio przed samą wojną kupił Konstanty Markowski (nauczyciel), przeto w niedziele, szczególnie w czasie wakacji, zbierali się ludzie przed jego domem, gospodarz otwierał okno, odbiornik stawiał na nim i ludzie słuchali transmitowanej mszy oraz innych pozycji programu radiowego.

Dorosła młodzież męska zorganizowana była w organizacji strzeleckiej. Świetlica strzelecka była u naszych sąsiadów Kaliszów. Ćwiczenia odbywały się przeważnie w niedziele, a prowadził je Nubert z Krasnegoboru. Ksiądz Drozd zorganizował też w Jastrzębnej Katolickie Stowarzyszenie Młodzieży, do którego należała młodzież męska i żeńska. Innych organizacji we wsi nie było

 Wybuch wojny 1 września 1939 i okres okupacji

Wybuch wojny poprzedziła mobilizacja powszechna ogłoszona pod koniec sierpnia.  Mężczyźni zdolni do służby wojskowej wyjechali do swych jednostek. Ze wsi zabrano też konie i wozy. W rodzinach zapanowała niepewność i smutek. Do ostatnich jednak chwil wszyscy łudzili się nadzieją, że wojny nie będzie.

Ranek 1 września pamiętam do dziś. Obudził nas jakiś niesamowity, nigdy dotąd niesłyszalny, warkot. Wybiegliśmy z domu. Warkot to nasilał się, to lekko ucichał, ale trwał ciągle. Patrzyliśmy w niebo, ale było ono zasłonięte gęstą warstwą mgły i nic dojrzeć nie było można. Domyślaliśmy się, że to lecą samoloty i że jest ich dużo. Samoloty leciały na wschód.  Około godziny 8. mgła zaczęła przerzedzać się i wtedy zobaczyliśmy eskadry lecących samolotów. Niektóre pojedynczo, na niedużej wysokości wracały z powrotem. Ludzie wtedy jeszcze pocieszali się i mówili, że to manewry. Złudzenia te rozwiały się, gdy samoloty zaczęły zrzucać bomby i zobaczyliśmy krzyże na skrzydłach samolotów. Zbombardowana została stacja kolejowa w Kamiennej, bomby zrzucono w pobliżu pasących się krów, gdzieś kogoś zabito, gdzieś raniono. A więc to była wojna.

Ludzie zaczęli kopać doły, chować zboże i ubranie. Torem kolejowym jechały to w jedną, to w druga stronę transporty wojskowe. Nocą przez wieś maszerowało wojsko. Ludzie nie spali, oczekiwali dalszych wydarzeń. Ale Niemcy nie nadchodzili. Przez wieś furmankami jechali w kierunku wschodnim uciekinierzy. Przynosili oni jakieś niepewne wiadomości, a to ,,że Niemcy są już blisko”, to znów, że „nasze wojska zwyciężają”. Tego rodzaju wiadomości przekazywali też żołnierze z maszerujących przez wieś oddziałów. Samoloty niemieckie nie latały nad nami i nie bombardowały, a widziano tylko czasami samoloty zwiadowcze.

Tak trwało do końca września, kiedy to nadszedł moment niepewności i osoby, które miały początkowo zamiar uciekać, nie wiedziały, w którą stronę, gdyż mówiono, że Niemcy są już za Biebrzą i w dodatku mordują. Zrezygnowani ludzie zostali we wsi. Potem zaczęto mówić, że od wschodu idzie armia radziecka. Na polu ludzie kopali ziemniaki. W taki wrześniowy, albo już październikowy dzień[9], dostrzegliśmy jak przez Jastrzębną II jadą kolumny czołgów i samochodów. Gdy wróciliśmy do domu, pod wieczór, zobaczyliśmy żołnierzy radzieckich na ulicy. Okazało się, że tereny nasze aż do Kanału Augustowskiego, zostały zajęte przez Sowietów. Niemcy zostali za Kanałem Augustowskim.[10] Życie powoli zaczęło wracać do normy. Do wsi powracali z wojska i z wojny mężczyźni, na szczęście nikt ze wsi nie został zabity.

Na terenach zajętych przez armię radziecką zaczęła powoli ustalać się nowa władza. Sołtysem w Jastrzębnej był wówczas Borowy Antoni. Od żołnierzy, których nazywano „bojcami”, ludzie dostawali mydło i sól, gdyż tych rzeczy zaczynało brakować. We dworze w Jastrzębnej zakwaterowali się pogranicznicy, w Krasnymborze powstał Urząd Gminy zw. „sielsowietem”. Aktywistą współpracującym z władzami radzieckimi był Józef Rudnicki z Ostrowia, z powodu narośli na górnej wardze zwany „Łupą”.

Wkrótce zaczęto budowę bunkrów na linii Biebrzy, w lesie w pobliżu Kamiennej, zwanym „Bujwinem”. Z Rosji zaczęli przyjeżdżać młodzi ludzie do pracy przy tych bunkrach. Niektórzy z nich kwaterowali i w naszej wsi. Ludzie nazywali ich „komsomolcami”. Komsomolcy i żołnierze radzieccy kwaterowali u Stanulewiczów, Tarasewiczów, Karsztunów, Kaliszów, Piekarskich i innych. U nas byli na kwaterze dwaj żołnierze – kowale Wasia i Paweł, z którymi zaprzyjaźniliśmy się i nawet, gdy odjechali, pisaliśmy do siebie listy. Pogranicznicy przychodzili często do wsi, urządzali potańcówki
i grali na bałałajkach.

U Zalewskich był sklep zwany „kooperatywą”. Można tam było kupić cukierki, chałwę, papierosy, wódkę, a od czasu do czasu trochę materiału tekstylnego. Wznowione zostały zajęcia w szkole, gdzie nadal uczył p. Łoboda. Obowiązywał język białoruski. W lesie nad Biebrzą, gdzie budowano bunkry, wieczorami na polanie wyświetlane były filmy, na które chodzili młodzi i starsi ludzie z okolicznych wsi, gdyż była to nowość. Do pomocy przy budowie umocnień, które rozciągały się od wsi Żabickie, Starożyńce, Bohatery, poprzez Lipsk, Kamiennę, w kierunku zachodnim, włączono ludność okolicznych wsi, a nawet i z miejscowości dalszych położonych koło Augustowa, która przyjeżdżała na cały tydzień i kwaterowała w Ostrowiu, Jastrzębnej i innych pobliskich wsiach. Ludzie dowozili do budujących się umocnień drewno, kamienie i małe sosenki potrzebne do maskowania. Każdy gospodarz, który posiadał konie otrzymywał nakaz z wyznaczoną ilością metrów sześciennych drewna, albo kamieni, do przywiezienia. Ci, którzy koni nie posiadali, pracowali przy zrębie drewna lub kopaniu rowów pod fundamenty umocnień.
Granicę sowiecko – niemiecką, która przebiegała za wsią Krasne, niektórzy przekraczali przeważnie w celach spekulacyjnych, lub dla odwiedzenia krewnych zamieszkujących po stronie niemieckiej. Nie zawsze jednak udawało się przechodzić bezkarnie. Zdarzały się wypadki zatrzymań i aresztowań, a w konsekwencji kończyło się zasądzeniem na karę więzienia.

W 1940 roku na początku lutego w naszej wsi aresztowano i wywieziono w głąb Rosji osiem rodzin. Byli to przeważnie ci, którzy brali udział w wojnie 1920 r. i za to otrzymali ziemię z majątku w Jastrzębnej. Były to rodziny: Zujków, Szymborskich, Stanulewiczów, Lewoców, Miklaszów, Piekarskich i Pyczów. W lecie zaczęły nadchodzić od wywiezionych listy, a krewni i znajomi ze wsi posłali pierwsze paczki z ciepłą odzieżą i żywnością. Z Ostrowia aresztowano i wywieziono Wnukowskich Stanisława i Janinę, Wnukowskiego Jana i Burakiewicza Konstantego. Na gospodarstwa po wywiezionych rodzinach przywieziono rodziny z Czarnego Brodu, wsi położonej nad samym Kanałem Augustowskim, po którym przebiegała granica.[11] Były to rodziny: Bućwińskich, Czulewiczów, Puciłowskich i inne.

Rankiem 22 czerwca 1941 roku obudziłem się o świcie, ale jeszcze leżałem w łóżku. Ranek był pogodny, na wschodzie niebo różowiło się. Ojciec otworzył okno i nasłuchiwał. Gdzieś z daleka dochodził przytłumiony warkot samolotu. Po chwili ojciec odezwał się:
-„samolot wystrzelił czerwoną rakietę”. Raptem powietrzem zaczęły wstrząsać wybuchy, okno zaczęło dzwonić, ojciec szybko je zamknął. W kierunku północno – wschodnim na horyzoncie pokazały się dymy. Niemcy rozpoczęli wojnę przeciwko Związkowi Radzieckiemu. Tego samego dnia w południe oddziały niemieckie wkroczyły do naszej wsi, a przed południem transport ludzi przygotowany do wywiezienia do ZSRR, który stał na stacji w Jastrzębnej został ostrzelany przez niemieckie samoloty. Jeden parowóz został uszkodzony, ale drugi chociaż z trudem zdołał uciągnąć i Niemcy transportu nie zatrzymali. W tym transporcie była rodzina Sztukowskich z naszej wsi. Na dalszej trasie transport był bombardowany przez samoloty niemieckie i cztery osoby z tej rodziny zostały zabite. Oddziały niemieckie, które wkraczały do nasze wsi, przeważnie zmotoryzowane, przejechały tylko, ale we wsi nie zatrzymywały się. Dopiero po kilku dniach przyjechały inne wojska, które we wsi zatrzymały się na dłużej. U naszych sąsiadów w sadzie na murawie rozbiły namioty. Żołnierze niemieccy porozbierali się i zaczęli się myć. Nie baliśmy się ich i przyglądaliśmy się im z daleka. Ale gdy się przechodziło koło nich, czy mijano na ulicy, wymagali, żeby im się kłaniać.

Oddział ten (a mówiono, że to był sztab) stał może tydzień, albo i więcej, a potem rankiem Niemcy zwinęli namioty i odjechali. Do sadu, z którego wyjechali, weszli chłopcy sąsiadów, ja i mój brat i zaczęliśmy zbierać jakieś pudełka po papierosach, papierki, ilustrowaną prasę zostawioną w sadzie. Wtem ktoś krzyknął: – „Niemcy wracają!”. Wtedy niektórzy z chłopców zaczęli uciekać. Na podwórze sąsiada wjechali na motocyklu żołnierze, zeskoczyli i zaczęli gonić uciekających, krzycząc – „Halt!” Między uciekającymi był i mój czternastoletni brat, ubrany w szary sweter, podpasany pasem skórzanym. Wkrótce Niemcy brata złapali, przyprowadzili na ulicę koło naszego domu, postawili pod płotem, a z drugiej strony żołnierz niemiecki wycelował w brata karabin i czekał na rozkaz podoficera lub oficera, który tam był obecny. Do oficera podszedłem ja i zacząłem tłumaczyć, że to nie jest Rosjanin, a to mój brat. Zaraz też przybiegli rodzice, zaczęli błagać i tłumaczyć, że to jest ich syn. Wreszcie oficer poszedł do sąsiada, u którego stali na kwaterze, sąsiad poświadczył, że złapany nie jest Rosjaninem, a faktycznie synem sąsiadów. Oficer wróciwszy odwołał żołnierza, który trzymał wycelowany w brata karabin i w ten sposób brat uniknął śmierci. Ten wypadek wzbudził jednak do okupantów nieufność i potem raczej staraliśmy się ich unikać. Jesienią 1941 roku Niemcy zażądali do pracy w Rzeszy robotników. Wyznaczono osiem osób. Byli to przeważnie młode dziewczyny i chłopcy, między nimi znalazłem się i ja. Zawieziono nas do Ostródy i tam w arbeitsamcie Niemcy zabrali nas do swoich gospodarstw. W Niemczech przebywałem sześć miesięcy, a następnie zostałem zwolniony na skutek wady w nodze. Pomógł mi w tym gospodarz, u którego ostatnio byłem.

Po powrocie do domu okupację niemiecką zastałem w pełnym tego słowa znaczeniu. W Krasnymborze urzędowali żandarmi, a w Sztabinie komisarz, którego bali się wszyscy, gdyż za byle co okropnie bił. W niedługim czasie bicia oduczyli go partyzanci, którzy rozbroili posterunek w Sztabinie, a komisarzowi sprawili tęgie lanie[12]. Od tego czasu komisarz radykalnie zmienił się na lepsze.

Kolei pilnowali żołnierze niemieccy, którzy wrócili z frontu i przeważnie byli to rekonwalescenci. Nocami do pilnowania torów wyznaczani byli ludzie ze wsi, którzy mieli przydzielone odcinki. W okresie zimowym w pewnych odstępach budowano ziemianki, gdzie palono ogniska i wartownicy grzali się. W naszej okolicy nie było wypadków wykolejania pociągów, ale często mówiono, że w innych miejscowościach takie zdarzenia następowały.
W wielkiej dyskrecji wartownicy mówili nieraz, że w nocy do ziemianek przychodzili też partyzanci. Sołtysem w tym czasie w naszej wsi był Szymborski Jan.

Żandarmi przyjeżdżali do wsi bryką zaprzężoną w parę koni. Ludzie informowali jedni drugich o ich przyjeździe. Nikt z mieszkańców wsi nie chciał im włazić w oczy. Chłopaka sąsiadów, Karsztunów, który niezbyt dyskretnie wyglądał zza rogu domu,  oni zabrali i wysłali do Niemiec, gdzie słuch po nim zaginął, gdyż nie umiał napisać listu i donieść, gdzie się znajduje.

Żandarmi byli nieraz zapraszani dla świętego spokoju i z myślą o pozyskaniu ich przychylności na wesela, jakie odbywały się we wsi. Lubili oni dobrze zjeść i popić i chętnie przyjeżdżali, jeśli ich się zapraszało. Gościli jednak krótko i odjeżdżali. Na weselach częstowano samogonem, który podawano i żandarmom, chociaż za produkcję samogonu groziła surowa kara. Amatorami samogonu byli też żołnierze niemieccy, którzy pilnowali kolei. Przychodzili często do wsi i szukali okazji do wypicia.

 Jeśli chodzi o zaopatrywanie się ludności w żywność, to nie wolno było samowolnie zabić wieprza, a trzeba było mieć POZWOLENIE od komisarza. Za samowolne zabicie wieprza groziło zesłanie do obozu koncentracyjnego. Ludzie jednak rzadko zwracali się o zezwolenie, a nieraz za jednym zezwoleniem bito kilka wieprzy i ten, kto miał ostemplowane mięso, dzielił się stempelkami na mięsie z tymi, którzy zezwolenia nie mieli. Solidarność między ludźmi była wzorowa i nie zdarzały się przypadki, by ktoś kogoś udawał przed Niemcami.[13] Skąpe ilości cukru i pszennej mąki przydzielane były na kartki. Pszenicę trzeba było oddać Niemcom, nie wolno nawet było zemleć w żarnach, gdyż groziła za to kara.

Ubranie i obuwie można było czasami kupić u ludzi z miasta, którzy najczęściej te rzeczy wymieniali na żywność, ale ubierano się przeważnie w samodziały i noszono to, co kto miał. Jeśli od starych butów odpadła podeszwa, wierzchy przybijano do podeszwy drewnianej. Dziewczęta w lecie nosiły wiatrówki na drewnianej podeszwie, zrobione domowym sposobem.

Gdy zebrało się kilku mężczyzn, dzielono się wiadomościami. Niektórzy mieli ukryte radia i słuchali wiadomości z zagranicy. Każda wiadomość o klęsce Niemców na froncie była komentowana i przekazywana dalej i budziła nadzieję na rychły koniec wojny. Od czasu do czasu można było spotkać ulotki informujące o klęskach Niemców przyklejane do drzew, czy parkanów. Coraz częściej mówiono o partyzantach, którzy mieli swoje kryjówki w Puszczy Augustowskiej. Później się okazało, że w konspiracji byli również i z naszej wsi. Byli to: Karsztun Stanisław, Gramacki Czesław, Adeszko Czesław i inni. Przez dwa, lub trzy razy o zmierzchu, przychodził do nas partyzant w mundurze oficera wojska polskiego, o ile sobie przypominam w randze porucznika, i kazał, żeby ojciec podwiózł go do lasu. Ojciec zaprzęgał konia do wozu i wiózł, ale bał się spotkania z Niemcami, gdyż nieraz było jeszcze zupełnie widno.

Klęska Niemiec przybliżała się. Nadszedł rok 1944. W lasach augustowskich pojawiła się partyzantka radziecka. Często o zmierzchu słyszeliśmy warkot przelatującego samolotu, tak zwanego „kukuruźnika”, który podobno dokonywał zrzutów dla partyzantów. W lecie tego roku obserwowaliśmy nieraz lecące eskadry niemieckie, które gdzieś daleko na horyzoncie zniżały się i wówczas słychać było odległe głuche wybuchy. Tam był już front.

W lipcowy poranek dotarła do wsi wiadomość, że Niemcy są już w Kamiennej i idą w kierunku Jastrzębnej zabierając po drodze bydło i inny inwentarz. Trzeba się było szybko decydować. Ja zabrałem krowy, a brat konie i dróżką przez pola pognaliśmy w kierunku Jastrzębnej II, a stamtąd na bagna pod Hruskie na tak zwaną „gradkę”. Gdy byliśmy już w swoim lesie, usłyszeliśmy strzały we wsi.

Później okazało się, że oddział Ukraińców – gdyż oni to byli, zabili Bolesława Karsztuna, naszego sąsiada, który nie chciał wygonić bydła do stada, które pędzili. Ich oraz żandarmów z Krasnegoboru dopędził jednak koło Kolnicy oddział kawalerii radzieckiej[14] i tam rozbroił, a bydło właściciele zabrali i przypędzili do wsi. Front był już blisko. Ludzie ze wsi ukryli się w bagnie, zabierając ze sobą inwentarz. Ojciec mój i brat zostali na gradce, ja natomiast, moja mama i dwie młodsze siostry, udaliśmy się na kolonie do wsi Ostrowie, gdzie byliśmy u pana Chomiczewskiego. W czasie strzelaniny kryliśmy się w piwnicy. U Chomiczewskiego były też rodziny naszych sąsiadów i niektóre z Ostrowia. We wsi zostali tylko ludzie starzy, którzy pilnowali mieszkań i tego, co jeszcze zostało.

Jastrzębna przechodziła w czasie walk z rąk do rąk kilkakrotnie. Z Ostrowia obserwowaliśmy dymy płonących zabudowań i określaliśmy, czyje zabudowania płoną.
Po dwóch tygodniach walk większość wsi spłonęła, a resztę podpalili Niemcy wycofując się. We wsi zostało chyba osiem czy dziesięć zabudowań.

Gdy wróciliśmy, widok był okropny. Tam gdzie były domy, sterczały tylko kominy i dymiły gruzy. Cieszyliśmy się, że nie został spalony spichlerzyk, w którym mogliśmy złożyć rzeczy i w nim zamieszkać. W ten sposób rozpoczęliśmy nowe życie na gruzach. Z mieszkańców wsi zostało zabitych tylko dwóch. Wspomniany wyżej Bolesław Korsztun i Józef Lewoc. Jeśli chodzi o Ostrowie, to wieś została zniszczona w mniejszym stopniui tylko jeden z jej mieszkańców został ranny.

 Pierwsze lata po zakończeniu wojny

Pierwsze lata po zakończeniu wojny dla mieszkańców naszej wsi były trudne. Większość ludzi została bez dachu nad głową, nie było co włożyć do garnka, gdyż świnie i drób w czasie działań wojennych zostały wyniszczone. Jakoś jednak trzeba było życie organizować. Dobrze już było, że mieliśmy krowy, oraz zebraliśmy trochę zboża po odejściu frontu. Front zatrzymał się na jeziorach augustowskich, gdzie trwał do stycznia, kiedy to ruszyła ofensywa armii radzieckiej i obrona niemiecka została przełamana. W zimie ci, którzy mieli spalone mieszkania, jeździli do lasu, ścinali drzewa i zwozili budulec. Las był dla nich otwarty, można było ścinać drzewa na odbudowę zniszczonych mieszkań i pomieszczeń inwentarskich bez ograniczeń.

 Chociaż mówiło się już o polskim wojsku i władzy, działalność władz polskich dopiero była w trakcie organizowania. W Lipsku uformowały się władze gminne, a nawet powiatowe, zanim Augustów został uwolniony. Tam też istniała Rejonowa Komenda Uzupełnień. Niektórzy młodzi chłopcy z naszej wsi dostali karty powołania i poszli do wojska. Sołtysem w naszej wsi był wtedy Sztukowski Jan.

Po odsunięciu się frontu niektórzy ludzie, bardziej obrotni, wyruszyli na tak zwane „Prusy”, skąd zaczęli przywozić maszyny rolnicze, sprzęt gospodarski i inne rzeczy. Swoboda tego rodzaju trwała jednak niedługo, gdyż potem na drodze stali milicjanci, którzy kontrolowali i rekwirowali przewożone z Prus rzeczy.

Okres powojenny, okres formowania się władzy ludowej okazał się trudny nie tylko ze względu na wyniszczenia wojenne, lecz również i z innych przyczyn. Najważniejszą było powstanie dwuwładzy. Byli to zwolennicy i przeciwnicy władzy ludowej. Władza ludowa starała się organizować życie, tworzyć urzędy, opozycja starała się temu przeszkodzić. Do kraju zaczęły napływać dary z zagranicy tzw. UNRRA, przychodziły też transporty zboża z ZSRR, które rozdzielano ludności. Z Jastrzębnej i Ostrowia ludzie jeździli do Kamiennej, gdzie na stacji stał transport i zboże było rozdzielane. Mosty na Biebrzy i kolejowy i drogowy były zerwane, dlatego ludzie mieli sporo kłopotu z przetransportowaniem zboża, gdyż musieli je przenosić przez Biebrzę po kładkach. Pewnego razu dowiedzieliśmy się, że człowiek, który kierował rozdzielnictwem zboża w Kamiennej, został zabity[15]. Wypadek ten był szeroko komentowany i sprawił przykre wrażenie.

Nocami przychodzili do wsi ci, którzy byli w opozycji do władzy ludowej i rekwirowali żywność, ukrywali się bowiem w lesie. Byli jednak i tacy, którzy pod nazwą partyzantów mieli zamiary bardzo osobiste, a zorientować się można było po tym, co rekwirowali u ludzi, gdyż nie była to żywność, czy konieczne rzeczy z ubrania. W maju 1945 r. zakończyła się wojna. W niedługim czasie zaczęli wracać do domów ci, którzy byli zabrani na roboty przymusowe do Niemiec, jak i ci, którzy byli w wojsku. Wracali też i ci, którzy byli w partyzantce, ale nie wszyscy. Niektórzy pozostali w lesie, gdyż obawiali się aresztowań, ponieważ należeli do wspomnianej już poprzednio opozycji. Władze bezpieczeństwa wyznaczyły termin do zgłaszania się i oddawania broni. Po tym terminie zaczęto tropić ukrywających się.[16]

W lipcu 1945 roku wojska radzieckie zaczęły wracać. Jechały koleją i szosami do swego kraju. Przez naszą wieś też przejeżdżały. Pewnego lipcowego przedpołudnia (o ile sobie przypominam, była to niedziela), jakaś jednostka zatrzymała się we wsi na dłuższy postój. Tego samego dnia kazano wszystkim mężczyznom ze wsi zebrać się w określonym miejscu. Było to podwórze Toczków. Powiedzieli, że chcą przeprowadzić kontrolę. Wszyscy mężczyźni zebrali się z myślą, że kontrola nie potrwa długo. Na noc zamknięto nas w stodole, a na drugi dzień przeszliśmy do stodoły Pietrzeńców, która była obszerniejsza. Nikt nie mógł opuścić miejsca zgrupowania, ponieważ stał wartownik i na to nie zezwalał. Kobiety donosiły nam jedzenie. Po kilku dniach starszych mężczyzn zwolniono, a młodszych przetransportowano do Jasionowa za Krasnymborem. W sumie kontrola trwała około dwóch tygodni. Z naszej wsi w czasie tej kontroli zatrzymano Granadzkiego Czesława,
z Krasnegoboru, mego stryjka Szypera Józefa, a z Ostrowie Kopańkę Kazimierza. Prawdopodobnie należeli oni do Armii Krajowej.[17] Byli też i tacy, którzy na kontrolę nie zgłosili się i przez cały czas postoju wojska we wsi, ukrywali się. Słyszałem, że z Ostrowia w konspiracji działał Stanisław Trochimowicz.

 Wielu młodych ze wsi wyjechało na ziemie zachodnie. Tam zaczęli pracować, założyli rodziny i pozostali. Troje z nich było od naszych sąsiadów Kaliszów. W sumie ze wsi wyjechało około 20 młodych ludzi.

Na wiosnę 1946 roku wrócili z Rosji ci, którzy byli wywiezieni w 1940 roku[18]. Nie wszystkie jednak rodziny były w komplecie. Niektórzy zmarli w Rosji, niektórzy z młodych dostali się na zachód i jeszcze nie wrócili.

Dla wsi okres kształtowania się władzy okazał się dość tragiczny. Był to okres swego rodzaju bezprawia. W tajemniczych okolicznościach ginęli ludzie i to młodzi. Z naszej wsi w tym okresie zginęli: Szymborski Eugeniusz, Lewoc Wacław, Stanulewicz Hieronim, Karsztun Stanisław, Szyper Jan, Adeszko Czesław, Sawiccy: Stanisław i jego syn Wincenty.
Mój brat zginął w 1948 r. w miesiącu maju. Mieliśmy już nowe mieszkanie zbudowane i brat wraz z dalekim kuzynem Piotrem Stroczkowskim z Ostrowia pojechali furmankami do Augustowa po cegły na budowę pieców w nowym mieszkaniu. W Augustowie brat zaginął. Stroczkowski czekał dość długo, a wreszcie ruszył obiema furmankami załadowanymi cegłami i przyjechał bez brata. Na trzeci dzień, moja matka, o świcie pędząc krowy na pastwisko, znalazła zwłoki brata w naszym lasku przy drodze.

Śmierć brata była ostatnią tajemniczą śmiercią we wsi. Sytuacja polityczna uległa stabilizacji. Normalnie zaczęły działać sądy, władza ludowa umocniła się, opozycja zrezygnowała z oporu, a ludzie będący w lesie ujawnili się. Życie stawało się normalne.

Lipsk, marzec 1984 r.

 CHARAKTERYSTYCZNE WYRAŻENIA UŻYWANE W JASTRZĘBNEJ

szabelbon – fasola

raszka – mały cebrzyk

latoś – tego roku

łonij – ubiegłego roku

kopańka – wyżłobiona w podłużnym pniu niecka służąca do prania i kąpania dzieci

kindziuk – żołądek

wierówka – gruby konopny sznur – lina

gaza – nafta

kiziuk – młody źrebak

sukmanik – krótka meska kurtka z grubego sukna

dziażka – pas skórzany

pampuszki – racuchy z drożdżowego ciasta smażone na patelni

guziny – zabawy

oładki – cienkie placki bez drożdży smażone na tłuszczu


[1] Ściślej Grodno – Suwałki.

[2] Ściślej Suwałki (obecnie Šestokai) –Białystok.

[3] Wspomnienia  były pisane na początku lat 80. XX wieku.

[4] Autor nie wspomina o carskiej donacji. Był w 1836 roku ustanowiony majorat Łabno (obejmujący także folwark Jastrzębna) dla syna gen. Aleksieja Swieczyna – Aleksandra, potem też generała, którego ostatnim właścicielem był pułkownik Aleksiej. Dzierżawcami i rządcami w tym majątku byli Polacy. W okresie międzywojennym majątek został  rozparcelowany w ramach ówczesnej reformy rolnej, a ośrodek czyli resztówkę dzierżawiono od władzy państwowej.

[5] Błąd autora – powinno być Bzowski.

[6]  Chodzi o Józefę ze Stetkiewiczów od stycznia 1830 r. wdowę po Wincentym, członku Komisji Wojewódzkiej.

[7]  Domeyko próbował przedrzeć się do Warszawy, korzystając z pomocy znajomego Józefy Lubowickiej Stanisława Andrackiego, wójta gminy Dębowo. Nie udało mu się nawiązać kontaktu z siatką przerzutu przez Bagna Biebrzańskie i wracając został w Lebiedzinie pochwycony przez partię Wincentego Szarkowskiego, gdyż podejrzewano go o szpiegostwo. Tam zdecydowano się go powiesić, ale udało mu się zbiec i bezpiecznie wrócić na Litwę.

[8]  Najstarszy z synów Lubowidzkich Michał Leon w 1821 roku wstąpił do 4 pułku ułanów, w którym w trakcie kampanii 1831 roku awansował na kapitana, otrzymując Krzyż Złoty Virtuti Militari. Skorzystał z carskiej amnestii. Młodszy – Józef był jako elew szkoły podchorążych piechoty zamieszany w Noc Listopadową i został oficerem 4 pułku piechoty. Zginął 26 maja 1831 roku pod Ostrołęką. Jednak Sąd Kryminalny skazał go pośmiertnie na karę śmierci, z czym wiązała się konfiskata majątku. Wygląda na to, że w wolnych strzelcach walczył Wiktor, potem geodeta przysięgły i inżynier komunikacji wodnych i lądowych. Przy matce pozostał najmłodszy Antoni, później dzierżawca majątku Jastrzębna, który zginął śmiercią samobójczą w 1857 roku.

[9] Zapewne było to 23 września 1939 roku.

[10]  W rzeczywistości granicę ustanowiono bliżej niż na Kanale Augustowskim, bo na rzece Wołkuszanka.
W okresie okupacji niemieckiej przesunięto ją na Kanał Augustowski.

[11] Linia demarkacyjna przebiegała między Czarnym Brodem a Suchą Rzeczką i Żylinami. Przecinała ona Kanał Augustowski. Jak wykazują mapy z 1943 roku przesunięto ją na koryto Kanału dopiero w czasach okupacji hitlerowskiej.

[12]  Chodzi o akcję 1 Plutonu Partyzanckiego Uderzenia pod dowództwem Juliana Jagodzińskiego „Pawłowskie-go”, podlegającego Konfederacji Zbrojnej (potem Uderzeniowe Bataliony Kadrowe AK), 1 maja 1943 roku.

[13] Określenie gwarowe: donosił  Niemcom.

[14] Był to jeden z oddziałków 3 Korpusu Kawaleryjskiego gen. Oślikowskiego.

[15] Była to akcja patrolu Armii Krajowej Obywatelskiej (kontynuatorki na terenie woj. białostockiego Armii Krajowej) Wacława Sobolewskiego  „Skały” i patrolu Stanisława Suszyńskiego „Szpaka” na stację kolejową w Nowej – Kamiennej, podczas której podczas wydawania zboża został zlikwidowany Emil Kuczyński, wg raportu AKO – członek PPR i gorliwy przeciwnik AKO.

[16] Była to tzw. Akcja „Radosława” podczas której przed Komisją Likwidacyjną od sierpnia 1945 r. ujawniali się członkowie AK. Na terenie Suwalszczyzny ujawniło swoja działalność około 30 członków AK i AKO.,

[17] Była to znana obława augustowska, w toku której aresztowane osoby zostały zamordowane. Autor pisał swe wspomnienia w okresie, gdy o tych sprawach można było wspominać bardzo oględnie.

Wpis dodano w kategoriach: Augustowskie Pamiętniki II

6 myśli nt. „Stanisław Szyper – Moja rodzinna wieś w latach 1935 – 1948 (wspomnienia)

  1. Witam
    Pierwsze zdanie wymaga wg mnie sprostowania, mianowicie: „Moja rodzinna wieś Jastrzębna II jest to miejscowość dość duża…” – sprostowanie dotyczy wsi – chodzi o Jastrzębnę I, czyli Jastrzębna Pierwsza, a nie Drugą.
    Tory kolejowe biegną pomiędzy Jastrzębną II i Jastrzębną I, dla Jastrzębnej I są od północy, dla Jastrzębnej II od południa, itd.

  2. Pingback: Okruchy Obławy Augustowskiej (11) – wspomnienia Stanisława Szypera - Klub Historyczny im. Armii Krajowej w Augustowie

  3. Witam!
    Moja mama z domu Anuszkiewicz jest cioteczną siostrą autora. Z wielką ciekawością przeczytałam pamiętniki pana Stanisława Szypera, którego mama Wiktoria zwana Wiktą, była Chrzestną Matką mojej mamy. W pamiętnikach odnalazłam wątki opowieści, jakie przekazywała mi mama o jej rodzinnych stronach i historii z okresu wojny we wsi Jastrzębna.
    Moja mama żyje. Około roku 1950, wieku 14 lat wyjechała z Augustowa do Szczecina do stryja, gdyż tam schronił się przed Władzą Ludową jej stryj AK-owiec w 1945r.
    Mam pytanie. Czy pamiętniki zostały wydane w formie książkowej, a jeśli tak, to czy można je dostać/kupić/?
    Pozdrawiamy ze Szczecina.
    Bożena Dąbrowska

  4. Szkoda, że, może z wrodzonej nieśmiałości, autor nie podał dokładniejszych danych o swojej rodzinie (nic prawie nie wiadomo o jego ojcu i matce). Nie zamieścił nawet daty i miejsca urodzenia. Wiem, że pisał o swojej wsi, ale zawsze najważniejsi są ludzie. Wyszła z tego historyjka dla ciekawych sensacji. Szkoda, że współpracujący światli ludzie nie podpowiedzieli.

    • Informacje o autorze są podlinkowane na końcu tekstu. Odsyłają do biogramu autora. „Światli ludzie”, a konkretnie Zbyszek Kaszlej jednak zadbał.
      Też wchodząc z menu na stronie w Augustowskie pamiętniki – widać biogram.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *