23 grudnia 2016 | Zbigniew Kaszlej
Pamiętnik Stanisława Dzieniszewskiego
 

Stanisław Dzieniszewski

Wspomnienia

Z rękopisu przepisał Zbigniew Kaszlej Do niniejszej edycji przygotowali i przypisami opatrzyli: Wojciech Batura i Zbigniew Kaszlej

Augustów, 2010 r.


Biogram Stanisława Dzieniszewskiego


Urodziłem się 6 kwietnia 1924 r. w Turówce, przedmieściu Augustowa. Jesienią tego roku przeszliśmy do nowo wybudowanego domu do Augustowa przy ul. Borki. Po ukończeniu siedmiu lat, we wrześniu 1931 r. zacząłem uczęszczać do szkoły powszechnej, która w tym roku została ukończona. Szkoła nosiła imię Józefa Piłsudskiego – Marszałka Polski. Istnieje do dnia dzisiejszego, tylko zmieniła nazwę[1]. Obecnie ulica, przy której się ona znajduje, nosi nazwę Młyńskiej, a przed wojną była to 11-go Listopada. Szkołę ukończyłem w 1938 r. i następnie zdałem egzamin do Technikum Mechanicznego w Grodnie, ale naukę mogłem rozpocząć po ukończeniu piętnastu lat, chociaż zostałem przyjęty. Z uwagi na to, że ojciec mój był peowiakiem[2], to miałem przyznaną naukę na rządowy koszt. Kiedy miałem rozpocząć zajęcia od 1 września 1939 r., jak raz wybuchła wojna i zostałem w domu. Niemców w Augustowie nie było, a 23 września 1939 r. przyszły wojska sowieckie. Zabiły one po drodze kilku żołnierzy polskich i osób cywilnych, którzy nie mieli odcisków na rękach[3] (było to około ośmiu żołnierzy, masarz Świątkowski z ul. 3-go Maja, masarz Świderski z ul. 3-go Maja i policjant Olejnik). Wszyscy mieli związane ręce do tyłu drutem kolczastym i zastrzeleni w tył głowy. Po kilku dniach do Augustowa przyjechali oficerowie niemieccy w celu wytyczenia granicy na gruncie. Przed jej wyznaczeniem na mocy układu Mołotow – Ribbentrop, dokonano wymiany ludzi. Niemcy wzięli z Augustowa kilka rodzin pochodzenia niemieckiego, a może nawet kilkanaście (ponieważ byłem młody, nie wszystkich znałem).  Byli to m.in. Krauze Franciszek, Krauze Aleksander i ich matka, Kazimierski Artur wraz z rodziną, Rodzina Suchwałków z ulicy Hożej, Rodzina Minców z ul. Zygmuntowskiej i inni. W zamian za te rodziny Sowieci wzięli około stu rodzin żydowskich, które jeszcze przed wojną zasłużyły się dla władzy radzieckiej. Żydzi objęli wszystkie stanowiska w urzędach (NKWD, Milicji w większości), w szkołach i handlu[4]. Po utrwaleniu się władz, zaraz nastąpiły aresztowania. Zaczęto od ludzi uczonych, pracowników leśnych, zrzeszonych w różnych organizacjach. Żydzi dobrze znali tych ludzi i nikt nie uszedł z ich rąk. Na targowicy kobieta polska nie mogła kupić nic do jedzenia, bo Żydówki nie dopuszczały mówiąc, że – Wasze się skończyło. 1 listopada 1939 r. zostałem przyjęty do pracy w elektrowni, która była w tartaku na Lipowcu, gdzie pracowałem jako elektryk i za Sowietów i po wkroczeniu Niemców aż do końca lipca 1944 r. Z młodych pracowali ze mną: Mróz Wacław z Lipowca, Fiećko Janusz z Lipowca, Pietraszkiewicz Aleksander z Lipowca, a najmłodszy to był Kurnicki Tadeusz też z Lipowca, który miał tylko czternaście lat, jak rozpoczynał pracę po aresztowaniu ojca.  Pracowaliśmy często pod prądem, ponieważ nie były przestrzegane przepisy bezpieczeństwa dla dorosłych, a nawet dla młodocianych. Pracując w elektrowni na różnych zmianach miałem przepustkę, ponieważ były godziny nocne i nie można było chodzić nocą bez zezwolenia. Były patrole po ulicach, a na mostach stały warty po dwóch bajcow. Jak przechodziło się przez most, to wartownicy zatrzymywali jeszcze przed mostem i pytali: propusk imiejesz, a po powiedzeniu, że mam, to mówiono: położyj pod szapku i uchadzij. Później przychodził jeden z tych wartowników i sprawdzał, czy mam, wracał na swoje miejsce i kazał iść. Mógł być to kawałek zapisanego papieru, aby miał pieczątkę, bo czytać to nie umieli. Jak przechodziło się przez most, to ci wartownicy mieli cię cały czas na muszce, tak, że strach było poślizgnąć się, bo mogli by strzelać. Aresztowania odbywały się przeważnie nocą i trwały przez cały czas. Później przystąpiono do wywożenia na Sybir rodzin uwięzionych, począwszy od 7 lutego do 10 lutego 1940 r. Wtedy były bardzo duże mrozy, które dochodziły do 400 C. 10 lutego 1940 r. wszystkich wywieziono wagonami do Rosji. Druga[5] wielka wywózka rozpoczęła się od 18 czerwca 1941 r. i trwała do soboty 21 czerwca. Przewożenie do wagonów bydlęcych na stacji kolejowej odbywało się, jak zwykle, tylko nocą i do soboty załadowano 103 wagony, a jeszcze około 250 wagonów czekało pustych na zapełnienie. Ludzie w tych wypchanych wagonach dusili się z braku jakiejkolwiek wentylacji, a było wtedy bardzo ciepło, a nawet upalnie. Dwóch moich kolegów  uciekło z wagonów w piątek 20 czerwca i chodziliśmy po lesie (Poważa i Szygiel), ale nie chcieli skorzystać z wolności, ponieważ bali się, że jak nie wrócą, to mogą Sowieci zemścić się na reszcie rodziny. Samoloty niemieckie wtedy już latały nad samymi drzewami, ale bajcy nie strzelali do nich, bo mówili, że to maniowry. Dowództwo wojsk radzieckich, jak i władze cywilne, święcie wierzyło, że to manewry. W sobotę 21 czerwca 1941 r. dyrektor Tartaku – Iwanisow zrobił zebranie wszystkich pracowników (masówka – mityng o mieżdunarodnym położeniu), na którym powiedział, że stosunki z giermancami są przyjazne, w co bardzo wierzył, ponieważ na drugi dzień pomimo, że tysiąc pocisków przeleciało nad Lipowcem i stacją kolejową, to jeszcze myślał, że to tylko manewry i do południa nie uciekał. Aż z miasta przyszedł pan Niedźwiecki Franciszek i powiedział, że Niemcy od rana są w mieście i może są już gdzieś pod Grodnem. Stały jeszcze 2 samochody wojskowe z żołnierzami, do których on poszedł powiadomić o tym, co zaszło. Wtedy naprędce wziął żonę, ciuchy i zabrał się z nimi, ponieważ samochód jego był w remoncie. Daleko nie mogli uciec samochodem wojskowym z karabinami maszynowymi trzylufowymi. W niedzielę 22 czerwca 1941 r. wybierałem się do pracy o godz. 2 rano, ponieważ – jak zwykle – o godz. 4 tartak miał w niedzielę przerwę i trzeba było zrobić przeglądy wszystkich silników. Tartak cały tydzień pracował okrągłą dobę na trzy zmiany, a w niedzielę na dwie zmiany i wtedy tylko można było to załatwić. Po wyjściu z domu o godz. 145 na nasz czas (godz. 345 na czas moskiewski) usłyszałem, że lecą samoloty, które poleciały w kierunku Grodna, a po chwili nadeszła druga eskadra, z której jeden samolot został w tyle i zrzucił rakiety, dając znak dla artylerii, która wystrzeliła jednocześnie setki pocisków, skierowanych w kierunku Lipska i Lipska  Murowanego, gdzie Sowieci mieli bardzo dużo przeróżnych schronów. Do budowy tych obwarowań brano przymusowo ludzi zamieszkałych na tych terenach (pow. Augustów) do wszystkich ciężkich robót. Szczególnie ściągano rolników z końmi i tych bez koni, którzy nie byli zatrudnieni na stałe w zakładach pracy. Każdy, jak przyszedł do pracy, dostawał normę do wykonania. Tym, co zajechali z wódką i słoniną, to tak określano, że normę swoją wykonywali szybciej, a ci, którzy przyjechali bez niczego, to wykonywali długo, tak, że po powrocie do domu dostawali zaraz [nakaz] do wykonania drugiej normy. Za  wykonaną pracę nic nie płacono. Po jakimś czasie kanonada ta trochę ucichła, a strzelano z różnej broni i w różnych miejscach z przerwami. Ja do pracy nie poszedłem i zostałem na ulicy Nowomiejskiej, początek Borek, gdzie teraz jest pobudowany sklep WSS[6] z knajpką. Około godz. 600 – 700 zauważyliśmy małe grupki ludzi idących przez łąki od ul. Rajgrodzkiej w naszym kierunku. Wyglądali oni na cywilów, ale jak później okazało się, to byli żołnierze sowieccy, ale bez broni, czapek i mundurów. Żołnierze ci przeszli przez ulicę Nowomiejską i poszli w kierunku rzeki Netty. Za około godzinę zauważyliśmy za ulicą Rajgrodzką na polu Rukścińskich dwie tyraliery ludzi, co wskazywało, że to jest wojsko i to niemieckie. Pobiegliśmy na ul. Rajgrodzką koło kaplicy Jezusa Klęczącego i zauważyliśmy sporą grupę ludzi miejscowych, a nawet niektórzy byli z kwiatami, aby powitać wojska niemieckie. Niemcy dochodzili już do Kaplicy bez kasków na głowie. Hełmy trzymali w ręku, a automaty w drugiej ręce. Ludzie wiedzieli, że Niemcy również mordują ludzi i przeprowadzają masowe aresztowania i rozstrzeliwania, ale [liczyli], że może choć na kilka dni będzie spokój. Wielu siedziało na tobołach i czekało, że w każdej chwili mogą w nocy przyjechać [Sowieci] i zabrać do wagonów, a czasu na zabranie rzeczy było tylko pięć minut.[7] Niemcy witali się z ludźmi i szli do miasta ulicą Zygmuntowską, a ja wraz z grupką chłopców razem z nimi. Miałem wtedy siedemnaście lat i nie miałem żadnego strachu przed strzelaniną. Z wojskiem doszliśmy do Ratusza, gdzie byli przetrzymywani więźniowie [osadzeni] nie za przestępstwa polityczne. Kiedy powiedzieliśmy, że tu są więźniowie, to kazali przynieść od sąsiadów jakieś narzędzia, aby otworzyć drzwi, które były zamknięte na sztaby. Po otwarciu drzwi więźniowie wyszli na swobodę i chcieli zniszczyć pomniki (Lenina i Stalina), ale nie dali rady. Po wypuszczeniu więźniów wojsko niemieckie poszło do ul. 3-go Maja, a my razem z nimi. Kiedy przechodziliśmy koło Kościoła, to furmanka z żołnierzami radzieckimi jechała od strony Poczty[8] w naszym kierunku, ale jak dojechali do ul. Ks. Bandurskiego[9], to w nią skręcili, nie zważając na to, że Niemcy ich wstrzymywali. Ci otworzyli ogień, ich wszystkich pobili wraz z parą koni (ilu ich [żołnierzy] było, to nie wiem). Wojsko poszło dalej i my z nimi do siedziby NKWD (popularnie do Turka[10]). Weszliśmy wraz z Niemcami do środka budynku, który był otwarty, ale w nim nikogo nie było. W piwnicy były porozrzucane różne dokumenty oraz znajdowały się narzędzia tortur. Następnie poszliśmy wraz z wojskiem do Zarządu Wodnego przy ul. 29-go Listopada, gdzie również trzymano przez „Pogranotrad”[11] więźniów za przejścia graniczne. Barak, w którym siedzieli więźniowie, był otwarty, ale po wejściu do budynku zauważyliśmy krew na korytarzu. W pojedynku[12] jednym był zmasakrowany człowiek, który nie zginął od kuli tylko był torturowany. Miał połamane ręce, nogi i szczęki. Był on moim sąsiadem, ale jego nie poznałem. Nazywał się Dmuchowski Waldemar. W drugim pojedynku był też taki sam zamordowany człowiek, ale nie wiem, kim on był. Po wejściu na ogólną salę zastaliśmy pobitych ludzi od kul karabinowych, a było ich do 50 osób.  Po naszym wejściu zaczęli wychodzić więźniowie, których kula nie trafiła, lub tylko skaleczyła. Pierwszy wyszedł Zysko Zygmunt z Topiłówki, Kotarski z Topiłówki, Jagłowski, Wawiórko, który był ranny w nogę i jeszcze ktoś prawdopodobnie wyszedł przed nami, żeby znaleźć jakąś furmankę, lub inny środek lokomocji, i zabrać do domu zabitego brata.  Przy samych drzwiach leżał zabity chłopak w wieku około 10 lat, który został zastrzelony pierwszy przez NKWD-zistę Żyda Kalinowskiego. Pan Zysko znał go dobrze, bo nawet wiedział jego imię. Powiedział, że to był starszy Kalinowski i podał jego imię. Kalinowscy mieli warsztat reperacji i wypożyczania rowerów i motorowerów przy ul. 11-go Listopada, gdzie obecnie pobudowany jest budynek mieszkalny pracowników Żeglugi. Ja tych Kalinowskich znałem, bo warsztaty te były po drugiej stronie ulicy od naszej szkoły, do której chodziłem siedem lat. Po zabiciu tego chłopca stali pod ścianą przy wejściu i strzelali do więźniów, którzy cisnęli się pod prycze i na pryczach, gdzie tylko się dało. Po dłuższym strzelaniu opuścili sale bez sprawdzania, czy wszyscy już są zabici. Pan Zysko mówił, że w strzelaniu brał udział Kalinowski starszy i Żyd piekarz, co miał piekarnię w piwnicy koło obecnej Poczty, gdzie obecnie jest pizzeria. Nazywał się Inanowicz, a pozostałych dwóch nie znał. Niemcy robili zdjęcia tego, co zaszło. Następnie przeszliśmy do celi, gdzie siedziały kobiety i zobaczyliśmy straszny widok. Leżała kobieta z rozprutym brzuchem i przy boku leżało nienarodzone dziecko. Niektórzy twierdzą, że wcześniej było ono przybite bagnetem do ściany, ale ja nie widziałem, bo wszedłem na tą salę na samym końcu. Na środku sali leżała Monwidówna Zosia, którą znałem. Miała obcięte piersi, połamane ręce i nogi i pocięte krocze. Trzecia kobieta miała przestrzeloną szyję i jeszcze żyła, tylko nie mogła mówić. Jak chciała coś powiedzieć, to tylko wychodziły pęcherze powietrza, a głosu nie było słychać. Nazywała się Ćwikliczówa z Topiłówki. Niemcy, jak ją zobaczyli, to jeden, który miał krótkofalówkę, połączył się z kimś i zaraz przyjechał samochód, który zabrał ją do szpitala. Kobieta ta przeżyła, wyszła za mąż do wsi Szczeberka, lub innej gdzieś obok. Prawdopodobnie i latem tego roku[13] zmarła. Pan Zysko zmarł już kilkanaście lat temu. Jak wracałem do domu ulicą Nowomiejską, to na cmentarzu rozpoczęła się strzelanina tak, że kule gwizdały koło nas. Jedna kula uderzyła w kiosk Liwskich w tym czasie, kiedy przechodziłem blisko niego. Na końcu ul. Nadrzecznej taka kula zabiła dziewczynkę (15 lat), która siedziała przy oknie. Nazywała się Jadzia Ćwikowska. Jak się później dowiedziałem, na cmentarzu skryli się NKWD-ziści i trochę wojska, którzy długo jeszcze zawzięcie się bronili. Walka trwała kilka godzin. Na drugi dzień tj. poniedziałek 23 lipca o godz. 430 przyjechali do mnie do domu Niemcy i wzięli do roboty przy reperacji linii elektrycznej, która była poprzecinana szrapnelami na odcinkach Liceum – Koszary , Koszary – WDW[14], Koszary – PTTK[15]. Jak zajechałem do pracy, to już wszyscy, z którymi pracowałem w elektrowni i na placówce w mieście, byli. Przybyłem ostatni, bo najdalej mieszkałem. Widziałem pobitych żołnierzy radzieckich w ilości 36 szt[uk] przy wjeździe do WDW. Amunicję mieli ćwiczebną. Dostrzegliśmy w rogu ogrodzenia koszarowego, jak skręcać na Lipowiec, rozbity CKM[16] i zwłoki dwóch żołnierzy radzieckich. W lesie po drugiej stronie szosy od ob.[ecnego] Technikum Budowlanego (dróżka do Szkoły Zawodowej) leżeli zabici żołnierze, konie i znajdowały się dwie furmanki. Ilu było zabitych,  nie sposób policzyć, bo widniały z tego wszystkiego tylko strzępy na drzewach i na szopie z desek, która wtedy tam stała. W odległości około 300 m – na szosie sejneńskiej – stał spalony mały czołg radziecki[17], w którym był spalony czołgista, a drugi leżał obok, ale też miał ubranie spalone. Drugi czołg był rozbity przy ul. Partyzantów, róg Konopnickiej. Tego wszystkiego dokonał jeden czołg niemiecki „Tygrys”, który przyjechał od Szczebry przed wkroczeniem wojska. Po walce przez boisko podjechał do budynku Liceum i wtedy jeden żołnierz niemiecki wyszedł z czołgu i wchodził do budynku z odbezpieczonym pistoletem w ręku, a w tym samym czasie wychodził z budynku żołnierz radziecki również z pistoletem w ręku. Jednocześnie strzelili do siebie i zostali zabici. Czołg ten wyjeżdżając z boiska na ulicę jeszcze wystrzelił dwa pociski, które trafiły w ścianę budynku po drugiej stronie ul. Partyzantów (róg ul. 29-go Listopada). Niemca tego samego dnia pochowano przy budynku Liceum od strony ul. Partyzantów, a po kilku dniach – żołnierza radzieckiego w lesie, gdzie obecnie pobudowany jest internat. W budynku tym, do którego strzelano, stacjonowało wojsko straży granicznej, ale już tam nikogo nie było. Być może to byli ci właśnie, którzy uciekali furmankami i zostali zabici przez ten czołg. Świadkiem tego wydarzenia był woźny Sawicki, a drugiego znałem, ale nie pamiętam, jak się nazywa. Teraz już nie żyje, a mieszkał przy ul. dawnej Przemysłowej (za Karniakiem[18]) [dopisek Stanisława Dzieniszewskiego – Józef Chartowski]. Gdy pracowaliśmy na tym odcinku, widzieliśmy, jak wożono do WDW na przesłuchanie i sprawdzenie tożsamości aresztowanych. Byli to na początku milicjanci i inni działacze polityczni. Przesłuchania były srogie, ponieważ często było słychać krzyki po drugiej stronie jeziora – od strony koszar. Były wypadki, że niektórych po sprawdzeniu dokumentów i różnych okoliczności wypuszczano do domu, ale rzadko się zdarzało. Po takim sprawdzeniu i wypuszczeniu do domu, to pomimo zmęczenia szli oni do domu nie dotykając ziemi. We wtorek 24 czerwca 1941 r. zrobiono łapankę Żydów nad ranem. W ilości ponad dwustu osób prowadzono ich do Szczebry, gdzie zbiorowo zabijano i zakopywano. Był między nimi Żyd Białobrzeski, który miał sklepy w mieście, ale jak weszli Sowieci do Augustowa, to on siedział zawsze w parku i mówił wszystkim, że teraz człowiek wie, że żyje, a nawet powietrze jest lepsze. Z WDW ludzi po przesłuchaniu wożono jednym samochodem z plandeką. Jednym kursem wieziono do Szczebry, wracał pusty i nie było słychać strzałów, a drugi raz za Klonownicę koło torów, ale tu już przeważnie było słychać strzały. Samochód był z plandeką, ale bort nie był zasłonięty, a na nim siedzieli Niemcy. Raz między Niemcami siedziała kobieta, którą znałem, a była to Maciejakowa z Baraków, matka kolegi, z którym chodziłem do szkoły. W pierwszych dniach okupacji niemieckiej dużo Polaków, przeważnie młodych, poszło do pracy w Policji, która mieściła się w Szkole przy ul. 11-go Listopada, i do żandarmerii, która ulokowała się przy ul. Partyzantów w domu Maciejewskich (drewniany dom piętrowy), ponieważ chcieli się odwdzięczyć dla Żydów[19]. Ci ostatni wozili furmankami mąkę do piekarń i inne ciężkie artykuły do sklepów, zajmowali się sprzątaniem ulic itp. Trwało to dość krótko, Niemcy chłopaków umundurowali i nie było możliwości zrezygnować z tych funkcji i musieli w formacji pozostać. Po zakończeniu reperacji linii przeszedłem z elektrowni na Lipowcu do pracy na placówce w mieście. Praca polegała na wykonywaniu napraw instalacji elektrycznych w domach prywatnych i urzędach, wykonywaniu przyłączy, odczytywaniu liczników, a u Niemców inkasowania należności za światło.  Praca była dobra, bo mieliśmy dobrego szefa – Niemca, który urzędował w Grajewie, bo tam był powiat. Jak wyjeżdżał, to dzwonił, że przyjedzie, a może nawet znajdzie coś po drodze. Przyjaźnił się z księdzem Gogasem, proboszczem w Bargłowie, i często po drodze zajeżdżał, zawoził dla niego różne materiały elektryczne do wykonania instalacji elektrycznej w Kościele. Przywoził z Niemiec przewody miedziane, żyrandole i inne, których w naszych sklepach nie było. Elektrownia na Lipowcu tylko zasilała Augustów i rozpoczęto przed wojną kłaść kable do Białobrzeg, z czego po wybuchu wojny zrezygnowano. Za Niemców Augustów włączono do systemu „Ost Proussen”[20] i przeprowadzono linię wysokiego napięcia przez wieś Nettę, Bargłów, Pomiany, Łabętnik do Borzym, gdzie dołączono do systemu. Nocą, jak tartak na Lipowcu przestawał pracować, to o godz. 1900 wyłączano naszą elektrownię, a zasilano z Systemu, tylko wtedy silniki tartaczne nie miały siły pracować. W miejscowościach, przez które przelatywała linia, wykonano transformatornie i oświetlono wioski, ale bez kolonii. W Kościele w Bargłowie ksiądz zakładał instalację, także i na plebanii. Chciał, aby to były przewody miedziane. Szef nasz o nazwisku Fajge Fryc wyszukiwał te materiały w Niemczech. Ksiądz płacił za materiały, a za fatygę dawał jeszcze gościńca, z którym prawie zawsze po trochu dzielił się z nami. W Augustowie był sklep elektryczny, który miał Niemiec Elis, ale były u niego tylko zwykłe oprawki, wyłączniki, gniazdka i przewody aluminiowe a nawet cynkowe. Był zakład, który wykonywał instalacje elektryczne, ale też tylko aluminiowe. Niemiec nazywał się „Kams”. W naszej dzielnicy tj. na Borkach mało było młodzieży, która pracowała i posiadała dokumenty, ale robiliśmy zabawy. Raz zdarzyło się, że przyszli niemieccy żandarmi i rozpędzili. Chcieli wszystkich zagonić na posterunek, ale dało się załatwić. Byli między innymi tacy, co uciekli z robót przymusowych u Niemców, albo tacy, co nigdzie nie figurowali. Pan Edmund Kopiczyński potrafił wymazać z ewidencji, a nawet zrobić fałszywy ausweis[21]. Pracował w Urzędzie Miejskim, dopóki Niemcy nie zaczęli węszyć. Jak przyszli go aresztować, to już on nie przyszedł do pracy i uciekł z Augustowa. Był taki wypadek w Augustowie przy ul. Młyńskiej, około ulicy Łabędziej nad rzeką, że przyszli żandarmi nocą aresztować człowieka, który był nawet dowódcą tut[ejszego] Oddziału AK (nazwiska dobrze nie pamiętam, ale chyba nazywał się Schabowski[22]). Leżał on w łóżku i chyba niezamknięty, bo Niemcy weszli bez wyłamywania drzwi. Gdy on zobaczył żandarmów, strzelił do nich i ranił jednego z nich – Polaka (chyba nazywał się Krasnodębski), po czym strzelił sobie w głowę. Zakładników nie brano. 12 lipca 1944 r. zastrzelono na szosie sejneńskiej żołnierza niemieckiego i chłopca polskiego Ewkę, mającego szesnaście lat. Niemiec odjeżdżał z urlopu do wojska i odwoził go ten chłopak na dworzec kolejowy. Ojciec tego żołnierza niemieckiego był gospodarzem[23] opuszczonego gospodarstwa Szczęsnych[24] przy ul. Krakowskiej i zatrudniał kilku Polaków w różnym wieku, między innymi i tego chłopca jako woźnicę. Na drugi dzień po wypadku Niemcy zaczęli brać zakładników. Ilu było tych zakładników, to nie wiem, bo różnie mówiono, że 150 – 200. Z naszego zakładu aresztowano dwoje ludzi, byli to: Eugenia Stolarska, która była kasjerką i pobierała gotówkę za energię elektryczną u ludzi zamieszkałych w Augustowie. Od zamieszkałych na Lipowcu i stacji kolejowej pobierano w kasie tartaku Lipowiec, do którego należała elektrownia. Aresztowano jeszcze jednego pracownika z Lipowca, którego udało się naszemu szefowi zwolnić. Ze Stolarską nie był w stanie nic zrobić, bo jak powiedział, do tego przysłużyła się Niemka, również pracująca w naszym biurze (pod sekretem powiedział, że ona powiedziała żandarmom, że płynie w niej błękitna krew, raz z nią pokłóciła się). W tym czasie front był już na terenach polskich i zbliżał się do Grodna, to ich nie zabijano na naszych terenach, a przetransportowano na tereny niemieckie i w miarę przesuwania się  frontu pędzono dalej. Kto był chory lub słaby, że nie mógł o własnych siłach poruszać się, to takich rozstrzeliwano. Większość tych aresztowanych wróciła po zakończonej wojnie do Augustowa, miedzy innymi i Stolarska Eugenia, chociaż była bardzo wycieńczona. Front powoli zbliżał się do Augustowa. 17 i 18 lipca 1944 r. wszystkie zakłady pracy poszły kopać okopy pod wieś Nettę i Kanał Augustowski. Do kopania okopów przybyli starzy Niemcy mieszkający blisko granicy wraz ze swymi ludźmi zatrudnionymi na robotach przymusowych. W  poniedziałek 17 lipca roboty przebiegały spokojnie, a we wtorek 18 lipca trwały tylko do południa. W południe, w czasie obiadu, nadeszła burza z deszczem i wyładowaniami elektrycznymi, ale i usłyszeliśmy strzały z karabinów maszynowych. Później zobaczyliśmy palące się samoloty na łąkach w ilości 4-5 szt[uk] (Wypusty – obecnie ul. Słowackiego). Potem było widać na szosie Augustów – Grajewo uciekające samochodami niemieckie wojsko w kierunku Grajewa w dwóch rzędach. Cywile jechali furmankami lub szli pieszo poboczem. Strzelanina w Białobrzegach trwała w dalszym ciągu. Niemcy, ci co byli przy kopaniu okopów, zwalniali swoich robotników i kazali iść gdzie tylko chcą, a sami uciekali w kierunku granicy. Niektórzy (byli to Francuzi i inni) poszli z Niemcami. Jak tylko kolumny samochodów przejechały, to my wróciliśmy do domów. W Augustowie do wieczora i przez całą noc nie było żadnego Niemca. Żołnierze uciekając zapalili tylko jeden magazyn należący do wojska przy ul. 29-go Listopada, gdzie obecnie znajduje się Dom Nauczyciela. W środę 19 lipca do Augustowa przyjechało wojsko niemieckie (desant). Posiadali dużo różnego sprzętu wojskowego (amfibie, artylerię przeciwlotniczą, dużo radiostacji itp.). Wszystko to byli młodzi żołnierze. Nie było zakazu chodzenia w godzinach nocnych, można było spacerować między tymi maszynami, a wieczorem zrobili na Borkach zabawę z orkiestrą. [Żołnierze] posiadali dużo napojów alkoholowych różnego rodzaju (koniaki, likiery, rumy a nawet herbatę z koniakiem). W czwartek rano wojsko odjechało w kierunku Grajewa, a wieczorem Sowieci zaczęli bombardować miasto. Około godz. 10[25] nadleciały samoloty, zawiesiły lampy na spadochronach i zaczęło się bombardowanie południowej części miasta tj. ul. Wypusty, szosy grodzieńskiej i końca ul. Krakowskiej.[26] Po kilkudziesięciu minutach bombardowanie ucichło. Po około godzinnej przerwie znowu zawieszono lampy i zaczęła strzelać artyleria radziecka na las na Borkach, zaraz nadleciały samoloty radzieckie i zaczęły bombardować północną i zachodnią część miasta (ul. Rajgrodzka, Zygmuntowska, Kopernika, Kościuszki, Wiejska i koniec ul. Nowomiejskiej i część ul. Borki). Dużo spaliło się budynków w tej części miasta, dużo zostało zabitych ludzi cywilnych, także kilku Ukraińców służących w wojsku niemieckim. Nawet były przypadki, że bomby trafiły w prowizoryczne schrony wykonane przez ludzi. Tak zdarzyło się u siostry Rukścińskiego, która po przeciwnej stronie mieszkała u Skowrońskich przy ul. Zygmuntowskiej niedaleko Kapliczki Klęczącego Jezusa i za kapliczką przy ul. Zygmuntowskiej. Z tych schronów nikt żywy nie wyszedł. Po bombardowaniu chowaliśmy ludzi pobitych, a na noc wyjechaliśmy za jez. Necko i tam porobiliśmy schrony, bunkry tylko trochę lepsze (z dwóch, a nawet trzech warstw kloców przykrytych ziemią i mchem tak, że woda nie przeciekała). Po żywność jeździliśmy łódkami do domów i brało się zapasy pochowane w ziemi. Zboże na polu było już dojrzałe, to zrywało się kłosy i młócono kijami na płachtach, mełło się na mąkę w żarnach u Narolewskich i chleb przewoziło się za jezioro. Pod jesień przenieśliśmy się do domów w Mazurkach, które były puste, bo gospodarzy wywieziono na Sybir. Kilka domów było zasiedlonych wcześniej przez ludzi ze Szczebry, których przesiedlono od granicy jeszcze w 1940 r. Kiedy 18 lipca 1944 r. partyzantka wypędziła Niemców z Augustowa i połączyła się z frontem, który był blisko, to wtedy sowieci rozbroili partyzantów i wszystkich wywieźli do Rosji. Dostali oni wyroki od pięciu lat i więcej.[27] Front zatrzymał się na jeziorze Sajno i Kanale Augustowskim. Niemcy mieli czas na okopanie się. Sowieci później, aby pokonać tę linię, musieli przejść przez łąki, rzekę Nettę, łąki, kanał i łąki, a na wzgórzu byli Niemcy. Mieli oni dobrą widoczność i łączność przeto,  jak Sowieci przygotowali ofensywę i zaczęli nacierać, to zaraz pojawiały się na miejscu samoloty „Sztukasy”, artyleria i czołgi, skutkiem czego większość sowietów została wybita. Sztab „Sowietów” stał we wsi Sosnowo, gdzie do takich walk ściągnięto z Rosji nawet i więźniów w cywilnych ubraniach i bez broni. Raz Sowietom udało się przejść linię frontu w Piekutowie, to katiusza wybiła swoich żołnierzy (około 300) i Niemcy z powrotem wrócili na swoje miejsca. Drugi raz Sowieci przygotowali dużą ofensywę, to Niemcy zerwali wszystkie śluzy na tej trasie i zatopili kilka tysięcy Ruskich (śluza w Augustowie, Białobrzegach, Borkach, Sosnowie i Dębowie).[28] Pracowałem w Starostwie (Powiatowe Biuro Odbudowy), to często wyjeżdżałem w teren, szczególnie na te tereny najbardziej zniszczone, w celu wydawania pozwoleń na budowę i udzielania pożyczek budowlanych. Często pokazywano mi, ile wojska stracili sowieci przez to, że zatrzymali się z frontem i dali Niemcom okopać się, podminować śluzy itp. Trupów tych nikt nie ekshumował. Kiedy przeprowadziliśmy ekshumacje, to już nie było co zbierać, bo zjadły ptaki i zwierzyna, nawet kości. Ekshumacja odbyła się w 1948 czy 1949 r. Przychodziły pisma z ZSRR, w jakim stanie znajduje się mogiła jakiegoś pułkownika, lub innego z wyższym stopniem oficerskim, ale nie wiedzieliśmy nic w tej sprawie. W koszarach [za okupacji niemieckiej] był też mały obóz, gdzie znajdowało się kilkaset niewolników radzieckich, którzy wymarli z powodu wycieńczenia i choroby tyfusu, ale otrzymaliśmy pismo z Urzędu Wojewódzkiego w Białymstoku, że nie wolno ich ekshumować, bo to są wrogowie narodu (każdy z żołnierzy radzieckich nie mógł się poddać, a ostatnią kulę miał zostawić sobie). Niewolników, którzy umierali, wożono furmankami nad jezioro Białe niedaleko willi Prezydenta Mościckiego na „Dąbek”[29] i tam zakopywano bez żadnych znaków. Ekshumacją zajmowało się Powiatowe Biuro Odbudowy, w którym pracowałem. Dopiero pod koniec października Sowieci przekroczyli jezioro Sajno i kanał, zajęli Augustów i front zatrzymał się na jeziorze Necko, aż do końca lasu Borki, pod Żarnowo i Nettę. Niemcy utrzymali się w Ślepsku, Żarnowie i w Netcie aż do 22 stycznia 1945 r. Z 21 na 22 stycznia Niemcy wycofali się nocą, niezauważeni przez Sowietów, a po południu weszli już Sowieci. Niemcy uciekając założyli dużo min przy drogach, gdzie zginęło dużo ludzi powracających z ewakuacji. Sowieci mieli mocno zaminowaną całą linię frontu, a nawet brzeg jeziora Necko. Początkowo ludzie, którzy znajdowali się po stronie niemieckiej, przechodzili, a nawet przejeżdżali na stronę sowiecką, ale później było dużo wypadków, że furmanki wjeżdżały na miny i ginęli wszyscy wraz z końmi. Jak front przeszedł w głąb Prus Wschodnich, to zaraz 23 stycznia wróciliśmy do domu. Dom był spalony i zostaliśmy bez dachu nad głową i bez ubrania, pościeli, bo wróciliśmy z kopania okopów z miejscowości Cimochy tak jak się stało, tylko z jednym kocem, który służył za osłonę w czasie ucieczki w dniu 13 grudnia 1944 r. (ja i dwóch braci). Zatrzymaliśmy się u krewnych w Rutkach Nowych do wyzwolenia. Nie było domu i nie było co jeść, bo ciocia (ta w Rutkach) też nic nie miała i sama, ponieważ przebywało u nich dużo ludzi, którzy uciekli przed wywózką. Moja rodzina została ewakuowana aż w głąb Niemiec i powróciła już pod koniec maja 1945 r. U cioci mieszkali: Maciejewscy – troje ludzi, Bogdańscy – czworo ludzi, Dąbrowscy z Podnowinki – czworo ludzi, Piotrowscy – troje ludzi i jedenastu Niemców. Niemcy ci wiedzieli, że my uciekliśmy z robót, udawali, że tego nie znają. Jeżeli była jakaś łapanka, to mówili, że mężczyzn nie ma i nie szukano po budynkach, czy nie ma ukrytych. Nawet ostrzegli, że wieczorem wycofują się po cichu i będą uciekali, aż ich dopędzą, ponieważ już znajdują się w okrążeniu, a nawet zalecali, aby na wszelki wypadek być przygotowanym na strzelaninę. Pierwszego dnia po powrocie do Augustowa znaleźliśmy mieszkanie niezamieszkałe przez nikogo i chociaż stare, ale miało drzwi, okna i piece i tam zamieszkałem z dwoma braćmi i siostrą, która choć kaleką, ale również została wzięta na okopy we wsi Jeziorki i powróciła do Augustowa. Na drugi dzień pojechaliśmy z braćmi do Niemiec [30] i przywieźliśmy zboża na chleb i mąkę. Zboże było mielone w żarnach, a chleb smakował. Po kilku dniach poszedłem z jednym bratem po krowy do Niemiec. Krowy znaleźliśmy aż za Ełkiem, ale w Kalinowie nam je zabrano. Nie pojechałem do domu, wróciłem z powrotem tylko już bez brata, bo powiedziano, że jeździ sowiet i strzela napotkanych ludzi. Z chętnych ryzyka znalazł się Dębski Jan, Skindzielewski Edward, Moskwa i kobieta z Kolnicy. Ominęliśmy Ełk, bo w Ełku było dużo trupów niemieckich żołnierzy i cywilów kontrolowali sowieci. We wsi Siedliska od cegielni wyjechał sankami Sowiet, którego wiózł bajec, wystrzelił w górę i nas zatrzymał. Jak dojechał, to zaczął nas wyzywać od różnych: polackie mordy, wory itp. Później kazał zejść na pobocze i chciał w nas strzelić, ale konie wyrwały z miejsca być może pociągnięte przez woźnicę i on upadł na siedzenie i cały magazyn poszedł nie w naszym kierunku, a my za stodołami uciekliśmy jak najdalej od niego, ale on nie próbował nas szukać. Poszliśmy do innej wsi i tam w stodole przebywaliśmy noc i dzień, a na drugą noc pomaszerowaliśmy dalej. Znaleźliśmy krowy aż w bok [od] Orzysza. Wzięliśmy po krowie, jedną jałówkę zabiliśmy i mięsem podzieliliśmy się i nocami przyprowadziliśmy je do domu. Na początek było już mleko, chleb i mąka pszenna, to siostra gotowała taką zawiesinę z tej razowej pszennej mąki zalewanej mlekiem. Wypędziłem samogonki, za którą dostałem od Sowietów wiozących różne ciuchy z Niemiec trochę ubrań, buty i trochę pościeli. Sowiet ten postrzelał dużo ludzi z Augustowa – [zginęli:] Jacewicz, Dobrowolski i inni, których nie znam. Dużo było ludzi z okolicznych wsi. 6 maja 1945 r. szedłem do krewnych w Rutkach, aby wypędzić samogonkę, bo miałem tam część zboża przywiezionego z Niemiec, ale natrafiłem na obławę za Żarnowem pod Jeziorkami i mnie zatrzymano. Pytano mnie o dokumenty, ale jak chciałem wyciągać to nie potrzebowali, tylko zapędzili mnie z całą grupą do Jeziork, gdzie już była duża grupa. Całą grupę pędzono przez Uścianki do Netty przy szosie, gdzie stały samochody. Kazano nam wchodzić na samochody i kłaść się plecami do góry i tak nas położono w kilka rzędy. Przywieziono nas do UB. Dokonano przeglądu kieszeni i ubrań i osadzono w celach. Jeden ze wsi Grabowo trafił drugi raz i cały szef UB – Ruski major poznał go, że już on trafił drugi raz, ale też nie wypuszczono od ręki. Powiedział on, że wyszedł ze szpitala i złapano go, wypuszczono i doszedł prawie do domu i ponownie złapano go. Major powiedział niczego, pajdziosz damoj, ale wypuszczono go po dwóch tygodniach. Ja zostałem wezwany na przesłuchanie jako pierwszy. Major zapytał Szostaka, co ze mną zrobić, ale on kazał mnie puścić. Siedziałem pięć dni. Drugi raz byłem wzięty przez UB w Grajewie po zatrzymaniu naszego samochodu przez partyzantów na trasie Augustów – Grajewo, którzy wraz z nami pojechali pod Ełk (do m. Mrozy) i ze sklepu wzięto różne towary[31]. Zawieziono do lasu, rozładowano towar i nas puszczono. Zgłosił to po przyjeździe do Augustowa architekt Grynkiewicz, który wraz z córką jechał z nami. Był kierowca – Czyżewski, pomocnik kierowcy Dyczewski. Przesłuchiwano nas pojedynczo  – jeden raz dziennie i po tygodniu nas zwolniono. Po wojnie sprawę zbrodni popełnionej w Zarządzie Wodnym przypisano Niemcom. Jak składano kwiaty przed tym barakiem, gdzie pomordowano tych ludzi, to otrzymaliśmy pismo tajne z Wojewódzkiego Urzędu w Białymstoku, aby polecić Zarządowi Wodnemu rozebranie tego budynku, a na tym miejscu wybudowanie innego niepodobnego do tego. Postawiono budynek murowany i obrócony o 900. Na wysadzonym schronie przy upuście po drugiej stronie ulicy zrobiono Pomnik Pamięci Narodowej, gdzie składano kwiaty. Aleksander Omiljanowicz w swojej książce pt. „Było to nad Czarną Hańczą” napisał takie bzdury, że normalny człowiek mający odrobinę rozumu i wstydu nie zrobiłby tego. Napisał on, że grupa Niemców zgromadziła się we wsi Szczebra i czekała, kiedy zapadnie noc. Pod osłoną nocy Niemcy przeszli przez rzekę i poszli na Topiłówkę, Biernatki, Białobrzegi, przez Baraki i, zanim zaczęło świtać, doszli do Zarządu Wodnego. Może widział on na mapie te miejscowości, ale nie miał on pojęcia, jaka to jest odległość. Ja dałbym mu rower, pobudowałbym mu most na rzece, która jest szeroka i głęboka, ponieważ do mostu Młynisko jest dość daleko i most ten był zawsze strzeżony przez straż graniczną. Tej odległości w żadnym wypadku by nie pokonał nawet w dzień i po dobrym terenie. Noc z 21 na 22 czerwca jest najkrótsza i prawie jej nie ma. Było to zwykłe tuszowanie zbrodni, tylko bez znajomości terenu i braku orientacji, jaka to może być odległość i w jakich warunkach. W drugiej książce pt. „Listy spod gilotyny” jest trochę prawdy, ponieważ rozmawiałem z panem [Janem] Dziczkowskim, którego ojciec i starszy brat zginęli pod gilotyną, a on ocalał. Jeden z Niemców tam zatrudnionych, dla którego szył dużo ubrań, pokazał, gdzie Dziczkowski był aresztowany wraz z ojcem i bratem w Suwałkach. Po wyjściu z obozu [koncentracyjnego] Jan Dziczkowski zamieszkał w Ełku i później ożenił się z augustowianką, mieszkającą wtedy w Ełku, potem przeniósł się do Augustowa. Pobudował dom przy ul. Słowackiego na placu rodzinnym żony. Do zeznania działalności konspiracyjnej [Omiljanowicz] zmuszał siłą i przy tym zasięgał wiadomości o przebiegu całego pobytu w obozie i jego przesłuchiwaniach. Po wojnie był Dziczkowski również tutaj prześladowany do 1956 r. Całym motorem tej działalności i metod przesłuchiwań byli Żydzi do roku 1966 tak, że nawet na Zjeździe Partii w dniu 26 października 1956 r. wielcy działacze skarżyli się na metody śledcze i warunki, w jakich więźniowie przebywali, a których sprawcami byli Żydzi Berman i inni (dokładnie nie pamiętam, ponieważ cały przebieg 10 plenum Partii był podany do wiadomości publicznej w 10 numerze „Nowych Dróg”, które udało mi się otrzymać od sekretarki w Starostwie). Każdy, kto zabierał głos, było to [jego wystąpienie] zapisane, a ci co nie zdążyli się wypowiedzieć, to dawali na kartkach, co również zostało zamieszczone w tym wydaniu. Było [tak, że], jak zapytano, gdzie jest Rokosowski, Popławski i inni wyżsi działacze, to ktoś powiedział, że wyjechali z Warszawy samochodami wojsk radzieckich do ich miejsc postoju. Nie było komu odpowiedzieć na zarzuty, jakie stawiano na tym plenum. Przybył na to Plenum Breżniew[32], którego nie wpuszczono na salę obrad. Powiedziano mu, że może wpuszczą dopiero po wybraniu nowego sekretarza, jeżeli on będzie chciał. Wybrano wtedy Gomułkę. Po wyborach nastąpiła odwilż. Mówiono, że dotychczasowa partia to nie była Polska Partia Robotnicza ani Partia Komunistyczna tylko Partia Jehowa – (Żydowska). Na Zjeździe popierano politykę Nodzia[33] na Węgrzech i jego zasługi, ale później jak do Węgier wkroczyli Sowieci i zrobili masakrę, zabijając Nodzia, to zmienili swoją politykę. Po powrocie z ewakuacji nigdzie nie pracowałem na stałe, tylko czasami gdzieś dorywczo i od czasu do czasu wypędziłem samogonki „bimbru”, za co dostało się trochę ciuchów od sowietów. Chętnych do pracy było dużo, ale pracy nie było. Przy końcu czerwca dowiedziałem się, że organizują ludzi do żniw na Ziemiach Odzyskanych, że dowożą samochodami, a płacą za pracę w produktach żywnościowych, szczególnie była to mąka, chleb, makarony itp. Wybrałem się do miasta, aby zapisać się do tej pracy. Pracę tę organizowało Starostwo, które mieściło się przy Rynku Zygmunta Augusta, róg ul. Mostowej, gdzie obecnie mieści się Przychodnia. Gdy stałem na chodniku przed budynkiem, podszedł pan, którego nie znałem, a był to Grynkiewicz Adam, Architekt Powiatowy, i zapytał, czy ja bym nie chciał pracować w Powiatowym Biurze Odbudowy. Zapytał, jakie mam wykształcenie, a jak napisałem podanie i życiorys, to nie miał żadnej wątpliwości, że posiadam siedem klas szkoły podstawowej. Od 1 lipca skierowano mnie na sześciomiesięczny kurs budownictwa z materiałów ogniotrwałych zastępczych. Za okres kursu miałem płacone, a kurs był przyspieszony i trwał tylko pięć miesięcy. Po jego ukończeniu zacząłem pracować w Starostwie (Powiatowe Biuro Odbudowy). Praca polegała na wypożyczaniu pustaczarek, dachówczarek i innego sprzętu nieodpłatnie, uczenia rolników jak to wykonywać, wydawania pozwoleń na budowę na wsi[34]. Później w 1947 r. były pożyczki budowlane dla rolników, których budynki zostały zniszczone w czasie działań wojennych, na bardzo dogodnych warunkach (były oprocentowane w wysokości 1% w stosunku rocznym i nie była uwzględniana inflacja). Za 80 tys. złotych  rolnik mógł wybudować nieduży dom i dużą oborę, a już w roku 1950 mógł sprzedać wieprza i oddać cała pożyczkę. Pożyczki udzielał Bank Rolny. Pobory były słabe, ale pan Grynkiewicz Adam dał mi komplet przyborów kreślarskich i powiedział, abym robił projekty budowlane początkowo pod jego nadzorem, a później robiłem samodzielnie, kiedy już dokładnie zapoznałem się z przepisami prawa budowlanego, bo na kursie tylko pobieżnie. Początkowo można było wykonywać projekty bez uprawnień, później projekt musiał być zaopiniowany przez uprawnionego, a nikt [tych praw] w Augustowie nie posiadał i trzeba było wozić [papiery] do Białegostoku. Nie miał uprawnień również Grynkiewicz. W 1956 r. wyszło zarządzenie, że bez uprawnień nie wolno [projektów] wykonywać. Starostwo w 1947 r. przeszło do budynku przy ul. 3 Maja 37, w którym mieściła się większość wydziałów i referatów. Wydział Finansów mieścił się przy ul. 3-go Maja 29, Inspektorat Szkolny przy ul. 3-go Maja 30 i Centr. [Centrala] Urzędu Skupu ul. 3-go Maja 45. Budynek, gdzie mieściło się Starostwo był wybudowany [w okresie międzywojennym] na Ośrodek Zdrowia w stanie surowym.  Jak przyszli sowieci, zaczęli przebudowywać i szło bardzo wolno aż do wejścia Niemców. Niemcy dobudowali jedno skrzydło od strony Starej Poczty i wykończyli całość bardzo ładnie, ponieważ [przeznaczyli na Deutsche Haus, w którym] wstęp dla Polaków był zabroniony. Z elektrowni wchodziliśmy tylko za przepustką. Do robót wykończeniowych przywieźli Żydów z Białegostoku w sierpniu 1943 r. Fachowcy, jak malarze, posadzkarze i inni byli zatrudnieni wraz z Polakami przy robotach wykończeniowych, a młodych bez fachu wzięli do roboty przy odkopywaniu trupów w Szczebrze i w Klonownicy. Odkopywane trupy palono, a niedopalone kości zakopywano do tych dołów i równano teren. Na noc przywożono więźniów do willi P.[ani] Buholcowej na Zarzeczu (koło plaży). Tych od zakopywania trupów prowadzono do jeziora, kąpano ich w jeziorze w ubraniach i tak przyprowadzano na nocleg. 15 sierpnia 1943 r. byłem wezwany do reperacji światła w czasie mego dyżuru, to widziałem, jak wrócili od jeziora. Tych, co pracowali przy pracach wykończeniowych, nie brano do kąpieli. Gdy trupy zostały spalone i oddano budynek do użytku, prawdopodobnie wszystkich tych Żydów pobito i spalono za Klonownicą vis-a-vis [półwyspu] Goła Zośka. Jak zlikwidowano Getto w Augustowie, ja miałem dyżur i zostałem wezwany, aby odciąć przyłącze w jednym z budynków, ponieważ pali się. Kiedy zaszedłem do Getta, to zauważyłem, że budynki już są puste, a na ulicy, która szła w kierunku Szosy Grodzieńskiej [35] pali się drewniany budynek Derdów. Odciąłem przyłącze i wróciłem do ul. 29-go Listopada. Ludzie mówili, że w tym budynku spalono starych i niedołężnych Żydów, którzy nie mogli iść [do obozu]. Tam, gdzie spalono ten budynek, to prawdopodobnie było coś w rodzaju szpitala i na tym placu byli chowani ludzie. Cmentarz istnieje i w tej chwili. Po zlikwidowaniu Getta trzech ludzi weszło przez ogrodzenie na teren w celach rabunkowych od ul.[icy] obecnie Jaćwieskiej i złapali ich Niemcy, którzy też to robili i tych ludzi rozstrzelali. Była to Sobolewska z domu Małachowska, młody chłopiec Węgrzynowicz i jeszcze jakiś trzeci, którego nazwiska nie pamiętam.


W Augustowie były 3 młyny i wszystkie były żydowskie Jeden młyn wodny był przy ulicy 29-go Listopada, własności Warhaftiga. Ten posiadał jeszcze sklepy po drugiej stronie ulicy, gdzie obecnie znajduje się Żegluga i sklep przy Rynku Zygmunta nr 8 koło Apteki. Był to sklep papierniczy, sportowy i wędkarski. Drugi młyn był przy ul. Młyńskiej (przed wojną 11-go Listopada) – elektryczny Rotsztejna, tam jest stacja trafo, [który] w czasie wojny został spalony. Trzeci młyn był przy ul. Kopernika róg Szkolnej, własność Borowicza. Za okupacji niemieckiej był pod zarządem Niemca, który był bardzo dobry i zezwalał, by każdy mógł tam zemleć zboże na mąkę bez żadnych zezwoleń. Pomagała mu żona, a jak poszedł do wojska, to ona objęła ten młyn i robiła tak samo. Niemcy powiększyli park w mieście. Pracowali przy tych robotach więźniowie z Karniaka. Przed wojną na rynku od strony południowo – wschodniej i południowo – zachodniej odbywały się targi. Sprzedawano tu wszystko za wyjątkiem koni i bydła, co odbywało się, jak mówiono, na końskim rynku tj. między ul. 29-go Listopada, Przemysłową i Marchlewskiego (Kaczy Dołek). Strona północno – zachodnia była zabudowana przy parku budkami z mięsem i wędlinami i jedna budka była z pasmanterią. Strona północno – wschodnia była zabudowana również przy parku budkami z różnymi artykułami (piwo, napoje, ryby itp.).


Nazwy ulic z czasów okupacji niemieckiej Ul. Borki (przed wojną i zaraz po wojnie obejmowała obszar od rowu przy stacji trafo od ulicy Nowomiejskiej, aż do lasu i teren między ul. Nowomiejską a Nadrzeczną aż do ul. Dąbrowskiego), w czasie okupacji niemieckiej nazywała się Wald Virtel str. [strasse][36] Ul. Baraki obejmowała teren od ulicy 29-go Listopada, Kanał Bystry, Kanał Augustowski aż do Szosy Grodzieńskiej i nazywała się Arbajt str. [Arbeitstrasse][37] Ul. Nadrzeczna – Fish str. [Fischstrasse], aż do Rybackiej[38] Ul. Nowomiejska – Noestat str. [Neustadtstrasse] Ul. Wiejska – Dorf str. [Dorfstrasse] Ul. Kościuszki – Bother str. [Bőttcherstrasse][39] Ul. Kopernika – Tuchmacher str. [Tuchmacherstrasse][40] Ul. Zygmuntowska – Szuster str. [Schusterstrasse][41] Ul. Rajgrodzka – Zimmermar str. [Zimmermannstrasse][42] Ul. Kwaśna – Gerber str. [Gerbereistrasse][43] Ul. Łazienna – Baden str. [Badenstrasse] Ul. Szkolna – Schul str. [Schulschstrasse] Ul. Wierzbna – Wajden str. [Weidenstrasse] Ul. Polna – Ferd [Feldstrasse] Rynek Zygmunta – Adolf Hitler Platz [Adolfhitlerplatz] Ul. Krakowska – początkowo Krakauer a później Galinder (nazwa od Grajewa, który był powiatem), [Galinderstrasse] Ul. Ks. Skorupki – Lazaret str. [Lazaretstrasse][44] Ul. 3-go Maja – Grodnoer str.  aż za Szosę Grodzieńską, [Grődnerstrasse][45] Ul. Młyńska – Muhlen str. [Műhlstrasse] Ul. Sienkiewicza – Kanal str. [Kanalstrasse][46] Ul. Kościelna i Kilińskiego – Kirche str. (przy ul. Kilińskiego stała kircha ewangelicka, która stała aż do czasów powojennych, chociaż nieczynna) [Kirchestrasse][47] Ul. 29-go Listopada – Sudauen str. [Sudauenstrasse][48] Ul. Zarzecze – tereny za rzeka Nettą – Zee str. (Seestrasse)[49] Ul. Hoża – Cygie str. (Ziegenstrasse)[50] Piszę tak, jak wymawiało się, a nie jak pisze, ponieważ nie znam języka niemieckiego.


Tartaki

  1. Największy tartak państwowy Lipowiec, zatrudniał w sezonie około 700 pracowników fizycznych. Na okres zimowy część robotników placowych była wysyłana na tzw. „dziadówkę”. Płacono 70% średniego zarobku, tylko pracownik nie mógł podjąć żadnej pracy zarobkowej. Tartak wybudował w 1935 r. nową elektrownię, posiadającą dwie turbiny po 2.000 KW, która zasilała w energię całe miasto, zaczęto także kłaść kabel do Białobrzeg i dalej. Tartak budował mieszkania dla pracowników, świetlicę na różne imprezy (Klub), bibliotekę, sklep itp.
  2. Tartak Żyda Żelazy przy obecnej ul. Kasztanowej zatrudniał kilkudziesięciu pracowników przy robotach tartacznych, a często używał ich do różnych manifestacji jak 1 Maja. Płacił im dodatkowo za branie udziału w pochodzie z całą rodziną. Mój sąsiad Abramowski, jak poszedł z rodziną, to dostawał 15 zł, dlatego że rodzina składała się z 8 osób. Po wojnie wszystkie ich dzieci poszły do pracy w UB i MO (chłopcy i dziewczyny). Żyd ten Żelazo w 1935 r. zorganizował strajk w Tartaku Lipowiec, a jak weszli Sowieci, to na jego wniosek dali w nagrodę dla byłego mieszkańca Augustowa działkę budowlaną przy ul. Kasztanowej, róg Konopnickiej. Po wojnie, około 1947 r., część działki Miejska Rada wydzierżawiła dla Ganuszki Al.[eksandra], a jak dowiedział się o tym ten Konstantynowicz, to przyjechał z Gdańska z dokumentem nadającym prawo własności i chciał zatrzymać budowę, lecz władze miasta nie uznały za ważny ten papierka, chociaż posiadał pieczęcie i podpisy.
  3. Tartak Żyda [Jakuba] Borowicza był mały i zatrudniał tylko kilku pracowników. Po wojnie tartak ten był wykorzystywany przez Miejskie Przedsiębiorstwo Rem[ontowo] – Bud[owlane].

   Szpital Przed wojną szpital mieścił się przy ul. Ks. Skorupki w małym drewnianym domu, w którym były trzy sale z dwunastoma łóżkami dla chorych, a za Niemców przeniesiono go na ul. Zygmuntowską do budynku murowanego Karbowskich koło Kapliczki i do Kołodziejskich po drugiej stronie ulicy. Pracowało tam małżeństwo Żydów Hermanów, którzy byli chirurgami, Żyd [Efraim] Szor, który był uniwersalny, małżeństwo [Anny i Kazimierza[51]] Grzeżułków, którzy również w razie potrzeby również robili operacje i inne zabiegi, a mieszkali blisko szpitala (leczyli po kryjomu nawet partyzantów). Hermanowie i Szor mieli gabinety w Getcie przy bramie wejściowej do domu po drugiej stronie rzeźni. Był tam również i zegarmistrz Glikson. Z usługi można było skorzystać każdemu nie wychodząc dalej poza budynek wartowni, gdzie stale była straż  po dwóch lub więcej osób. W szpitalu, kto pracował i miał arbajt kartę [arbeitskarte = kartę pracy] to leczył się bezpłatnie. Ja jeden raz korzystałem z usługi dr Herman, jak miałem naryw na podeszwie prawej nogi. Wbiłem sobie maleńkie szkiełko, na skutek czego wytworzył się duży naryw i tylko chirurgicznie można było go usunąć. Pracując zaraz po wejściu Niemców do Augustowa przy naprawie linii od Liceum, do Koszar, do WDW i Domu Turystycznego, w którym za sowietów był Szpital Wojskowy, zdobyłem galon 15-to litrowy rycyny, dużą butlę jodyny i kilka butelek eteru. W szpitalu brakło często środków przeczyszczających i innych, to często je dawałem dla znajomych, którzy znaleźli się tam, aby można było zrobić operację. Niektórych leków nie było i w Augustowie. Dr Herman i Szor w czasie likwidacji Getta zostali zabrani do Szpitali Wojskowych i przeżyli wojnę. Żony ich zginęły. Dr Szor zamieszkał po wojnie w Ełku i słynął na całą okolicę, a dr Herman we Wrocławiu. Prowadził korespondencję z panią Zofią Choroszewską. Karbowskich przekwaterowano kilka domów dalej do pożydowskiego mieszkania Panimundzkich.


Garbarnia Była przy ul. Kwaśnej. Zatrudniała ponad 30 osób. Miała swoją stację trafo, ponieważ wszystkie silniki były o napięciu 500 wolt, a w całym mieście 380 wolt.


Łaźnie Jedna łaźnia była przy ul. Łaziennej, a druga przy ul. Młyńskiej. Łaźnie te przetrwały okres wojny i były czynne przez kilkanaście lat powojennych. Były tam rozgrzewane kamienie i lało się na nie wodę, która parowała, a im wyżej usiadło się na ławkę, to bardziej parzyło tak, że kto był słabszy, to nie mógł wchodzić wysoko. Każdy nosił ze sobą miotełkę, którą trzepał sobie po plecach, aby lepiej odparzyć skórę. Ławek było około dziesięciu sztuk i każda była stopniowo wyższa. Lipowiec posiadał swoją łaźnię przy kotłowni, która zasilała turbiny elektrowni i tam była para, woda ciepła i zimna.


[Inne obiekty] Przy ul. Kilińskiego stała kaplica murowana (kościółek) ewangelicka, która była nieczynna i przetrwała okres wojny. Na boisku Szkoły nr 1 przy ul. Młyńskiej stała cerkiewka drewniana, też nieczynna, od kiedy była wybudowana szkoła w 1931 r., ale po kilku latach jak robiono boisko, to została rozebrana. Prawdopodobnie była to cerkiew unicka.[52] Most na Kanale augustowskim przy śluzie był wiszący i jak płynął statek, to go unoszono dużymi kołowrotami na łańcuchach do góry, a po przepłynięciu statku opuszczano. Statek był tylko jeden „Barbara”[53], którego właścicielem był Pan Mieczysław Konecko. Statek przetrwał wojnę i po wojnie kursował jeszcze kilkanaście lat. Jacht Club Oficerski wybudowany został w połowie lat trzydziestych. Przyjeżdżali do niego wyżsi oficerowie, jak również dostojnicy władz państwowych m.in. Minister Spraw zagranicznych Beck, który posiadał bardzo dużą motorówkę i jak był na jeziorze Białym, to było go już [daleko] słychać. Prezydent Mościcki miał własną willę nad jeziorem Białym (na Dąbku[54]), która przetrwała wojnę i stoi do dzisiaj. Dom Turystyczny (po wojnie PTTK) wybudowano w latach trzydziestych[55]. Jeziora były dzierżawione przez Żyda [Maksa] Rechtmana[56]. Rechtman musiał wpuszczać narybek, przestrzegać okresu zakazanego (od 15 kwietnia do 15 sierpnia). Było trzech strażników, którzy pilnowali kłusowników, jak również i Rechtmana. Dla wędkarzy wolno było łowić z brzegu, mostów, pomostów itp. bez karty wędkarskiej. Z łódki trzeba było wykupić bilet, wtedy kiedy przyjechał strażnik, który posiadał kwitariusz. Byli to: Niedźwiecki, Maksimowski i Jackow. Wędki były bambusowe, a nawet z czarnego bambusu. Były i składane. Haczyki były dobre (angielskie, szwedzkie i polskie, ale nie było żyłek). Kręcono włośnie z końskiego ogona.


Obławy Największa obława odbyła się 17-19 lipca 1945 r. Wojska bolszewickie okrążyły miasto i nie można było wyjeżdżać poza jego obręb. Zatrzymywano i odwożono do UB. Tam sprawdzano, czy nie figuruje na liście Szostaka. Jak figurował na liście, to już nigdy nie wyszedł na wolność. Pomagali w tych obławach ubowcy. Była to najbardziej tragiczna obława, ponieważ zginęło z Augustowa i okolic może około tysiąca ludzi. Trzymano tych ludzi w budynku UB i w domach prywatnych szczególnie na ulicy obecnie Partyzantów w domu: Dowgirda [Dowgierda] Władysława i Aleksandra i innych. Po sprawdzeniu tożsamości wywożono ciężarówkami w kierunku Sejn, ale chyba nie do Gib, ponieważ widziano te samochody w Poćkunach, jadące w kierunku granicy, do obecnego przejścia granicznego. Za granicą w odległości do 15 km ludność była wysiedlona i tam prawdopodobnie ich zabijano. Z tych aresztowanych nikt nie wrócił. Często mówiono, że ktoś wrócił i rodziny jechały, aby się czegoś dowiedzieć o swoich, ale dowiadywano się, że to byli aresztowani wcześniej i po odbyciu wyroku przybyli do domu, nieraz po kilku latach. Jak marszałkiem Polski został Rokosowski, to delegacja z Augustowa pojechała do niego, aby się czegoś dowiedzieć. Pojechała Jadwiga Sienkiewiczowa, której aresztowano męża i brata Stanisława Niedźwieckiego, który był rywalem Jana Szostaka. Z Jadwigą Sienkiewiczową pracowałem razem w Starostwie, a ze Stanisławem Niedźwieckim w Elektrowni przez cały okres wojenny, a gdy zbliżył się front to przy kopaniu okopów na terenach przygranicznych i za granicą. Po wojnie pracowałem z nim przy odbudowie kościoła i wiedziałem o wszystkim. W wolnych chwilach często bywał u Romanowskich (fryzjerów przy ul. 3-go Maja), [bo starał się o względy córki Zofii]. Ale i Szostak tam zalatywał i [dziewczyna] nie bardzo mu sprzyjała, ponieważ ten [tj. Niedźwiecki] był przystojniejszy i mądrzejszy. Jak tylko pozbył się Staszka, to zaraz za kilkanaście dni wziął ślub w Kościele w mundurze wojskowym. Pojechała Sienkiewiczowa Jadwiga i Olechnowicz, którego aresztowano dwóch synów[57], Dyczewska Zofia, której aresztowano również męża i brata Stelmasika. Zajechała ta delegacja do Warszawy i poprosiła o audiencję u Marszałka Rokossowskiego. W tym dniu ich nie przyjął, tłumacząc [się] brakiem czasu, ale odłożył widzenie na drugi dzień. Na drugi dzień ich przyjął i wysłuchał szczegółowo, porobił notatki i zapewnił, że da odpowiedź na piśmie w przeciągu dwóch miesięcy. Odpowiedzi nie otrzymali w tym terminie, [odczekali jeszcze] miesiąc i pojechali drugi raz. Zostali przyjęci, ale dostali na piśmie, że takich na terenie Związku Radzieckiego nie ma i że należy uważać ich za zaginionych. Od tego czasu współmałżonkowie mogli otrzymywać śluby kościelne i w Urzędzie Stanu Cywilnego bez żadnych innych dokumentów, ponieważ uważano [partnerów] za nieżyjących.


Przypisy

[1] Informacja prawdziwa w czasie spisywania wspomnień. Mieszcząca się wówczas w tym budynku Szkoła Podstawowa nr 1  od 17 maja 1997 r. przyjęła na powrót imię Marszałka Józefa Piłsudskiego. Jej kontynuatorem jest powołane w 1999 roku Gimnazjum nr 1 w Augustowie. [2] Peowiak – potoczne określenie członka Polskiej Organizacji Wojskowej, powołanej w konspiracji przez zwolenników Józefa Piłsudskiego w sierpniu 1914 roku na terenach opanowanych przez wojska rosyjskie. Odegrała znaczącą rolę przy wywalczeniu niepodległości, dlatego jej kombatanci posiadali w niepodległej Rzeczypospolitej znaczące przywileje. [3] Brak odcisków na rękach wskazywał bolszewikom (budowniczym państwa robotniczo-chłopskiego) przynależność „klasową” – a więc tych, którzy ich nie posiadali, zaliczano do „panów, wyzyskiwaczy”. [4] Opinia przesadna [5] W zasadzie trzecia, bo autor zapomniał o wywózce kwietniowej 1940 roku. [6] WSS = Wojewódzka Spółdzielnia Spożywców, dziś po usamodzielnieniu się oddziału – Augustowska Spółdzielnia Spożywców „Społem”. [7]  Wiktoria Malinowska, której wspomnienia publikujemy w  tomie „Augustowskich pamiętników 2” pisze o pół godzinie. Bywało, że pozwalano na nieco dłuższe zbieranie manatków, jeżeli się trafił ludzki funkcjonariusz. [8] Obecnie Starej Poczty – kompleksu budynków, zajmowanego przez Szkołę Muzyczną. [9] Dziś ulica Ks. Ściegiennego. [10] Budynek nr 16, w którym do 1956 roku znajdował się Powiatowy Urząd Bezpieczeństwa Publicznego, później Komenda Powiatowa, a potem tylko Miejska, Milicji Obywatelskiej, a w latach 80. kompania zapasowa Wojsk Ochrony Pogranicza. Kamienica wzięła nazwę od popularnej w okresie międzywojennym kawiarni tureckiej, prowadzonej przez Bośniaka, który wynajmował lokal od właściciela Rechtmana. [11] Pogranotrad – skrót określający oddział wojsk pogranicznych tj. ochrony granic. [12]  Tu w znaczeniu: pojedyncza cela. [13] To znaczy roku pisania wspomnień. [14]  WDW, czyli Wojskowy Dom Wypoczynkowy, Taką nazwę nosił w okresie 1955-1996 przedwojenny Oficerski Yacht Club, obecnie hotel: Oficerski Yacht Club RP Pacific. [15] PTTK – Polskie Towarzystwo Turystyczno-Krajoznawcze. Tak potocznie określano Dom Wycieczkowy PTTK przy ulicy Sportowej, który w 1990 roku został przejęty przez prywatnego przedsiębiorcę i przekształcony w zajazd „Hetman”. [16] CKM – ciężki karabin maszynowy [17] Chodzi zapewne o tankietkę. [18] Karniak – areszt, urządzony przez Niemców w budynku murowanym dawnego polskiego posterunku żandarmerii, zachowany do dziś na tyłach piekarni. [19] Nie wiadomo o co chodzi autorowi, czy o rewanżowanie się za szykany w okresie okupacji radzieckiej, czy o przysługi za jakieś dobrodziejstwa. [20] Ściślej: Ost Preussen czyli Prusy Wschodnie. [21] Ausweiss = dowód osobisty [22] Właściwie: Wacław Skabowski, były sekretarz gminy Kolnica, komendant Dywersyjnej Organizacji Wojskowej, którą jako odrębną kompanię wcielono do Armii Krajowej. [23] Ściślej: administratorem. [24] Ściślej: Szczęsnowiczów (wywiezionych na Syberię). [25] To jest 22. [26] To jest Wojska Polskiego. [27] Informacja nieścisła:  Nie ma wiarygodnych źródeł wskazujących, że partyzantka zajmowała miasto. Akowcy realizowali plan „Burza”, głównie uderzając na linie komunikacyjne wroga. Akcje realizowano w porozumieniu i we współpracy najpierw z partyzantką, a potem z jednostkami regularnymi  radzieckimi. Część z akowców zostało wcielonych w ramach poboru do I lub II Armii Wojska Polskiego. Dużą część ujawnionych, obwinionych o uchylanie się od poboru, albo posądzonych o kontynuację konspiracji, aresztowano i internowano w obozach na terenie Rosji, nie na mocy wyroków, ale decyzji administracyjnych. Zdecydowana większość, która wytrzymała trudne warunki pobytu, powróciła do kraju w latach 1946-1947. Może zdarzały się wyroki, ale to były przypadki jednostkowe i dotyczyły naruszenia porządku prawnego w łagrach. [28] Informacja nieścisła: Na pewno nie dotyczyło to tysięcy. Wysadzono śluzy jedynie w Augustowie, Borkach i Sosnowie, natomiast w Białobrzegach i Dębowie wyłącznie jazy. Jak wspominali mieszkańcy, zalanie okolicy spowodowało ubytek wody w akwenach i jej poziom sięgał kostek, a więc raczej nie mógł się nikt utopić. [29] Willą Prezydenta Mościckiego nazywano wybudowaną w 1934 roku siedzibę Yacht Klubu Rzeczypospolitej Polskiej, którego honorowym prezesem był Prezydent RP i często odwiedzał to miejsce. [30]  Chodzi o Prusy Wschodnie. [31] O spotkaniu partyzantów w Tamie Stanisław Dzieniszewski napisał notatkę, która nie została umieszczona we Wspomnieniach: „Działo się to prawdopodobnie 26.05.1946 r. Z Grynkiewiczem jeździłem stale w najodleglejsze tereny powiatu augustowskiego, nie wykluczając Czerwonego Bagna. Widziało się nawet partyzantów, ale nigdy nie powiadamiano UB, za wyjątkiem jednego spotkania, o którym powiadomiono UB w Augustowie. Partyzantka zatrzymała nas w Tamie (skrzyżowanie szosy z Rajgrodu do Grajewa z szosą do Ełku i drogą do m. Woznawieś).  Dowódca tej partyzantki początkowo chciał wziąć tylko samochód, ale później zmienił decyzję i  wziął samochód razem z nami. Do samochodu wziął Grynkiewicza wraz z córką czteroletnią Haliną. Mnie z kierowcą Czyżewskim Władysławem, Dyczewskim Stanisławem  [kazał wejść] na skrzynię samochodu ciężarowego typu „Dżems”.  Kazano nam stanąć za kabiną jako żywe tarcze, a na odkładanych ławkach usiedli partyzanci – w tym jedna kobieta w mundurze i czapce rogatywce, również uzbrojona w karabin i granaty.  Dowódca usiadł za kierownicą i ruszyliśmy w kierunku Ełku, omijając posterunek MO we wsi Wiśniewo, dojeżdżając do wsi Mrozy pod Ełkiem. Podjechał pod sklep w Mrozach, zatrzymano ruch i wynoszono różne towary ze sklepu na samochód, a kobieta pilnowała nas i zatrzymywała przechodniów. Po załadowaniu towarów, wracano drugą drogą (szosą z Ełku przez wieś Wiśniewo) gdzie był posterunek MO  i na tej trasie był tzw. Szlaban – w tym czasie nieczynny, tylko milicjanci stali na szosie i zatrzymywali. Przed Wiśniewem dowódca zatrzymał się i rozkazał dla jadących z nami na skrzyni partyzantów, aby w razie gdyby milicjanci brali za broń, to strzelać po nich i po oknach budynku posterunku. Szlaban nie miał w tym czasie ramienia, które było złamane. Na środku szosy stało dwóch milicjantów, którzy zatrzymywali kiwając rękami i pod budynkiem na ławce siedziało jeszcze dwóch, ale on nie zatrzymywał się,  tylko jechał ile mógł tak, że ledwie zdążyli zabrać nogi. Przyjechał znów na to samo miejsce, skąd nas zabrał i zatrzymał się na palenie. Po wypaleniu papierosów pojechaliśmy przez Woznawieś do lasów i bagien, gdzie w samochodzie zagrzała się woda i dalej nie można było jechać. Tam na skraju lasu nas zwolniono i zakazano nam meldować o wypadku na najbliższym posterunku. Zameldowano w Augustowie.W Bargłowie zabrakło benzyny i pożyczono u młynarza Rółkowskiego. Następnego dnia pojechaliśmy do Białegostoku po materiały budowlane, a nocą następnego dnia nas aresztowano. Aresztowało nas UB w Grajewie. Do mnie zamieszkałego na Borkach przyszli na końcu, kiedy już zaczynało widnieć. Obudzono nas i zobaczyłem, że pod każdym oknem stoi żołnierz i pod drzwiami. Zrobili rewizję i mnie zabrali ze sobą. W bramie stał rozstawiony karabin maszynowy. Kiedy przyprowadzono do UB, to już był na ulicy nasz samochód, a w budynku siedział na podłodze wzięty po drodze Rółkowski, Grynkiewicz, Czyżewski i Dyczewski. Po zebraniu nas wszystkich zawieziono do UB w Grajewie. Z braku miejsc ulokowano nas w świetlicy i zaraz szef UB poznał Czyżewskiego (kierowcę), który pochodził z tej samej wsi (jedno sołectwo) i razem chodzili do szkoły, a nawet razem służyli w wojsku. Zapewnił jego, że ta sprawa nabierze obrotu i szybko wrócimy do domu. Pozwolił mieć przy sobie pieniądze, a dla wartowników robić drobne zakupy. Do przesłuchania siedzieliśmy wszyscy razem, a po przesłuchaniu każdego sadzano do innej celi. Trzymano nas siedem dni. Po wypuszczeniu nas, szef powiedział, że takie przypadki już się zdarzały, ale musieli wszystkich przesłuchać i wszystko uzgodnić na miejscu. Powiedział, że dowódcą tej grupy jest były szef UB w Ełku, który zabił swego zwierzchnika Sowieta i poszedł do partyzantki. Po jakimś czasie było słychać, że powiadomił on UB i wszystkie posterunki, że będzie wielka zabawa w wymienionym miejscu i określonym czasie. Obława została zrobiona w kilka godzin później i zastano ich śpiących. On po przebudzeniu się jeszcze zdążył zabić tą swoją kochankę i siebie, a reszta poddała się bez strzelaniny. Po kilku dniach prawie wszyscy zostali zwolnieni. Niektórzy zostali zwerbowani na kilka dni przed tym zdarzeniem. Jak kogoś chciał zwerbować, to nie było żadnego tłumaczenia. Wyszło kilku ludzi ze wsi Tajno, Jaziewo i okolicznych wiosek.  Prawdopodobnie nazywał  się on „Orłot” [Or-ot” – Z.K.], a może to był pseudonim”. Był to oddział, którego dowódcą był ppor. Tadeusz Orłowski „Or – Ot”. Oddział ten działał w okolicach wsi Woznawieś do  13.06.1946 r., kiedy to został zlikwidowany przez UB. O oddziale „Or-Ota” w:  Sławomir PoleszakDziałalność i likwidacja oddziału ppor. Tadeusza Orłowskiego „Or-Ota” (grudzień 1945 – czerwiec 1946), Zeszyty Historyczne WiN-u, Nr 19-20, 2003 r., s. 205-214. [32] Błąd, chodzi o Nikitę Chruszczowa. [33] Imre Nagy (1886 – 1958) –  polityk węgierski, premier Węgier podczas rewolucji węgierskiej 1956. [34] O pracy w Starostwie Powiatowym w Augustowie Stanisław Dzieniszewski napisał notatkę, która nie została umieszczona we Wspomnieniach: „Od 1 lipca 1945 r. rozpocząłem pracę w Starostwie Powiatowym w Augustowie, Powiatowe Biuro Odbudowy (późniejszy Wydział Budownictwa i Architektury). Architektem był inż. Grynkiewicz Adam, który skierował mnie na sześciomiesięczny Kurs Budownictwa i Materiałów Ogniotrwałych Zastępczych w Białymstoku. Po jego  ukończeniu pracowałem razem, jako zastępca, na stanowisku kierownika budownictwa wiejskiego. Wydawaliśmy pozwolenia na budowę i prowadziliśmy nadzór budowlany. Mieliśmy małą betoniarnię w byłej Remizie Straży Pożarnej przy Rynku Zygmunta Augusta oraz w b. Synagodze przy ul. Mickiewicza. Posiadaliśmy 60 pustaczarek i 60 dachówczarek, gdzie robiono gotowe wyroby oraz wypożyczano nieodpłatnie sprzęt  (w pierwszej kolejności dla rolników na wsi i w mieście. Dla tych co nie mieli siły roboczej wykonywano nieodpłatnie). Wykonywano remonty budynków przeznaczonych na pomieszczenia dla urzędów, które były zniszczone w czasie działań wojennych, ale po drobnym remoncie nadawały się do użytku, jak Starostwo Powiatowe, które  początkowo mieściło się przy ul. Mostowej, gdzie później zrobiono Przychodnię, a Starostwo przeniesiono na ul. 3 Maja, róg Hożej i inne budynki. Pracowników fizycznych zatrudniano na podstawie umowy o dzieło (na wykonanie określonej czynności). Najwięcej było stolarzy, murarzy, zdunów, blacharzy i dekarzy. Organizowano Komitety Budowy Szkół, które organizowały transport materiałów budowlanych w czynie społecznym i wykonywano zagospodarowanie placów budów, a gdzie była dokumentacja, to rozpoczynano roboty ziemne i fundamenty. Komitety powstały w Krasnymborze, Kuriance, Żarnowie, Jeziorkach, Bargłowie, Łabętniku, Tobyłce. Przez nasze biuro przechodziło dużo interesantów, ponieważ inż. Grynkiewicz pracował jeszcze na pół etatu w Dyrekcji Budowy Osiedli Robotniczych w Białymstoku, który przygotowywał dokumentację techniczną i prowadził większe budowy, takie jak Fermentownia, Szpital i Tartak Lipowiec, a Grynkiewicz był Inspektorem Nadzoru z ramienia DBOR, a później Miastoprojekt”. [35] Dzisiejsza ulica Waryńskiego [36] Leśna dzielnica [37] Ulica Robotnicza [38] Ulica Rybacka [39] Ulica Bednarzy [40] Ulica Tkaczy [41] Ulica Szewców [42] Ulica Cieśli [43] Ulica Garbarzy [44] Ulica Szpitalna [45] Ulica Grodzieńska [46] Ulica Kanałowa [47] Ulica Kościelna [48] Ulica Suwalska – od wprowadzonej w 1942 nazwy Sudauen [49] Ulica Jeziorna [50] Ulica Kozia [51] Biogram Kazimierza Grzeżułko w: A. Ochał, Słownik oficerów i chorążych Korpusu Ochrony Pogranicza w Suwałkach (1929-1939), Suwałki 2009, s. 49. [52] Informacja nieścisła. Cerkiewkę rozebrali Niemcy na początku okupacji. Była to cerkiew pounicka, zamieniona w 1875 roku na prawosławną, którą w okresie międzywojennym przekazano staroobrzędowcom. [53] „Barbara” to był statek sprowadzony po wojnie z Giżycka i nazwę nosił na cześć nowo narodzonej córki nadzorcy Bronisława Wiewiórki, czyli został sprowadzony dopiero w 1948 lub 1949 roku. Mieczysław Konecko miał statek „Zygmunt August”. Ponadto kilka statków posiadał Państwowy Zarząd Wodny. [54] Był to budynek Jacht Klubu Rzeczypospolitej Polskiej, którego honorowym prezesem był Prezydent Ignacy Mościcki, bywał w nim i stąd wzięło się popularne określenie budynku. [55] Ściślej: w latach 1937-39. Był to Hotel nad Jeziorami Ligi Popierania Turystyki, który nazywany był potocznie Domem Turystycznym. [56] Rechtman dzierżawił jeziora do 1937 roku, potem przejęły dzierżawę spółki poznańskie. [57] Na listach osób zaginionych w Obławie Augustowskiej znajduje się jedynie Stanisław Olechnowicz.

Wpis dodano w kategoriach: Aktualności, Augustowskie Pamiętniki II

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *